Kanibalizm jako temat książek i filmów zawsze wydawał mi się kiepskim pomysłem, podobnie jak zombie. Nawet nie umiem tego uzasadnić, ale też nie czuję takiej potrzeby – tego typu opowieści wywołują we mnie raczej znużenie aniżeli dreszczyk emocji, więc gdy zaczęłam czytać „Mistrza karnawału”, „witki mi opadły” – jak mawia moja przyjaciółka. Kanibal szalejący w Kolonii – to zdecydowanie nie było to, o czym chciałam czytać, gdy wreszcie udało mi się znaleźć chwilę na kryminał.
