Kolejna opowieść o prokuratorze Teodorze Szackim.

widziane lewym okiem wariatki
Kolejna opowieść o prokuratorze Teodorze Szackim.
Dziś propozycja typowo weekendowa, gdyż dwa poranki/dni/ wieczory (niepotrzebne skreślić) w zupełności wystarczą, by przeczytać „Ostre przedmioty”. Książka jest naprawdę nieźle skrojonym czytadłem o zabarwieniu kryminalno-obyczajowym, po zaledwie kilku stronach dałam się wciągnąć w zabawę w odkrywanie mrocznych tajemnic Wind Gap.
Dwadzieścia sześć dni pracujących pod rząd – mój rekord. Ciało odmówiło posłuszeństwa, umysł także. Efekt – prowadzone projekty, w swej finalnej odsłonie okazały się rozczarowujące. Zmęczenie stało się moim towarzyszem, zasypiałam po przeczytaniu dwóch stron tekstu. Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, to powiem wprost – to nie są warunki, w jakich chcielibyście czytać cokolwiek. I chociaż uważam, że czytanie kryminałów to jedna z przyjemniejszych form relaksu, w stanie ogólnego wyczerpania organizmu, jedynym ratunkiem okazuje się sen.
Lata 30. XX wieku, Berlin. Były policjant, a obecnie prywatny detektyw Bernhard Günther, podejmuje się rozwiązania zagadki śmierci córki i zięcia bogatego przemysłowca Hermanna Sixa. Jednocześnie poszukuje niezwykle kosztownego naszyjnika, który zginął z sejfu zamordowanego małżeństwa. Wpływowy klient, chcąc zachować dyskrecję, organizuje wszystko tak, by oficjalnie Günther działał na zlecenie towarzystwa ubezpieczeniowego. Niebawem detektyw zostaje „zauważony” przez gestapo i trafia przed oblicze samego Hermanna Gӧringa.
Mocno inspirowana faktami opowieść o Magdzie Goebbels, żonie ministra propagandy w rządzie Adolfa Hitlera. Zasłynęła jako „Pierwsza Dama Trzeciej Rzeszy” i morderczyni sześciorga swoich dzieci.
Nie znoszę brzmienia języka francuskiego. Irytuje mnie. Drażni w sposób niepojęty i może dlatego trzymam się z dala od literatury francuskiej. Podświadomie niechęć do języka przekładam na niechęć do dzieł Francuzów – nic to, że przetłumaczone na polski.
Kto nie wie jeszcze kim jest Teodor Szacki, ten popełnia grzech zaniedbania tak wielki, że żadnemu bibliofilowi na Sądzie Ostatecznym wybaczone nie będzie. Choć niektórzy twierdzą, że bliżej mi do diabła niż do anioła, ryzykować nie zamierzam, dlatego skreślę dziś słów kilka na temat wspomnianego Szackiego (mówią, że dobrze mieć na wszystko kwity i że w Internecie nic nie ginie, więc w razie wątpliwości odeślę św. Piotra do czytania mojego bloga).
Gdy już ustaliłem, że żadnego Lückendorfu tak naprawdę nie ma na świecie, natknęliśmy się na tablicę z nazwą „Bogatynia”. Najwyraźniej również i taka miejscowość nie istnieje. Zupełnie skołowani, wjechaliśmy w jakąś polną drogę i utknęliśmy za jadącym przed nami traktorem. Wyglądało na to, że prowadzący go rolnik zgarnia błoto z pola i rozrzuca je po jezdni. Widok ten podniósł nas na duchu, bo kierowca traktora postępował bardzo nie po niemiecku. A ponieważ wszyscy Polacy przebywają aktualnie w mojej łazience, doszliśmy do wniosku, że gdzieś niedaleko musi być „Praha” – kolejne miasto, które BBC nazywa inaczej, niż należy. [s.18]
Continue reading „„przecież nie proszę o wiele” – jeremy clarkson”