Ta książka wywołała w stolicy Podlasia spore poruszenie, jeszcze zanim trafiła na półki w księgarniach. W moich prywatnych rozmowach ze znajomymi ten temat jest nadal żywy, o „Białymstoku…” się wciąż mówi, choć trzeba przyznać, że emocje, jakie tym rozmowom towarzyszą są skrajnie różne. Zdaniem jednych to po prostu „czarny PR dla miasta”, zrobiony na zlecenie wedle zasady „przyjechał, dopierdolił i wyjechał”, dla innych to rzecz od dawna oczekiwana, bo „w końcu ktoś miał odwagę powiedzieć to, czego nie mieli odwagi powiedzieć głośno ludzie stąd”. Te opinie są trochę jak tytuł książki – czarno-białe. Ja pokuszę się więc o szarość.
Dużo czasu potrzebowałam, by uspokoić emocje po pierwszej lekturze „Białegostoku…” Marcina Kąckiego. Ta książka poruszyła mnie bardzo, bo jest o miejscu, w którym mieszkam od zawsze, które kocham i które znam – a przynajmniej tak mi się wydawało.
Kilka lat temu o Białymstoku zrobiło się głośno w całej Polsce. Nie był to niestety powód do dumy, bo stolica Podlasia zaczęła być kojarzona przede wszystkim z wszechobecnymi swastykami na murach, atakami na cudzoziemców i kibolskimi porachunkami. To m. in. o tych właśnie wydarzeniach pisze w swojej książce Marcin Kącki. Przegląda materiały prasowe, dokumenty, akta sądowe, dociera do ludzi, związanych z ruchami neofaszystowskimi. Przedstawia zawiłą siatkę powiązań pomiędzy adwokatami, politykami, biznesmenami, urzędnikami i Kościołem, w których to układach młodzi gniewni z wytatuowanymi symbolami nazizmu (lub jak wolał jeden z białostockich prokuratorów – szczęścia) odnajdują się wręcz znakomicie.
Oprócz współczesnych wydarzeń, Kąckiego interesuje również historia stolicy Podlasia, a najbardziej chyba obecność w tym mieście przed wojną licznej społeczności żydowskiej, o której ślad jakby zaginął. Autor „Białegostoku…” mówi wręcz o „mieście bez pamięci”, którego mieszkańcy często nawet nie zdają sobie sprawy z przeszłości miejsca, w którym żyją.
W mroczną opowieść o „mieście białej siły” Kącki wplata historie poszczególnych bohaterów, nie tylko tych „złych”. Pojawiają się również ci, którzy działają na Podlasiu i w Białymstoku na rzecz tolerancji, próbują przywracać pamięć o żydowskich mieszkańcach miasta i regionu, edukować młodzież, zamalowywać swastyki na murach. Rzecz w tym, że ich starania w książce „Białystok…” giną zalane falą rasizmu i antysemityzmu. Szkoda, bo Białystok, który ja znam to nie tylko podpalenia mieszkań cudzoziemców, to nie tylko pobicia czarnoskórych czy porachunki kibiców. Mój Białystok to miasto, gdzie żyją otwarci, dobrzy ludzie, gdzie całe rodziny chodzą na mecze, bo na stadionie czują się bezpiecznie, gdzie obok siebie mieszkają ludzie różnych wyznań i narodowości i chociaż zdarzają się między nimi zgrzyty, to potrafią wypracować porozumienie. Nie jest idealnie, ale żyje mi się tutaj dobrze.
Nie znaczy to, że książka Marcina Kąckiego jest kłamstwem. Nie można zignorować faktów. Tyle, że obraz jaki dostaje czytelnik, który nigdy w Białymstoku nie był, nie jest obrazem pełnym. To pewien fragment rzeczywistości. Niestety, gdy czytałam tę książkę, miałam wrażenie, że jest to książka z tezą, którą autor stara się udowodnić poprzez chociażby proporcje, w jakich ukazane są działania o podłożu rasistowskim i antysemickim oraz te na rzecz tolerancji.
Tak – to jest „czarny PR dla Białegostoku” i nie podoba mi się to, bo wiem, że to przestrzeń wyjątkowa, dużo bardziej złożona, trudna, skomplikowana niż to, co zaprezentował w swojej książce Marcin Kącki. Rodzi się we mnie bunt, gdy słyszę od człowieka z zewnątrz, który przeczytał „Białystok…”, że żyję w mieście rasistowskim.
Nie – Białystok nie jest tym, co sprzedaje się nam w folderach reklamowych. Wielokulturowość, oprócz bogactwa różnorodności, jest też źródłem problemów, wymaga wypracowania wspólnej płaszczyzny – płaszczyzny porozumienia, wymaga otwartości, gotowości na poznanie nieznanego i zaakceptowanie inności.
Choć mam sporo zarzutów wobec tej książki, trzeba przyznać, że jest doskonale napisana. „Białystok…” czyta się jednym tchem. Przerażająca jest niewątpliwie skala zjawisk, o których pisze Marcin Kącki, z czego nie zdawałam sobie sprawy. Pewne jest, że autorowi udało się zwrócić uwagę na kwestię braku tolerancji, wywołać falę emocji i sprowokować do dyskusji na ten temat. Życzyłabym sobie bardzo, by Ci, którzy sięgną po tę książkę, pamiętali, że znajdą w niej tę mroczną stronę stolicy Podlasia i że jest jeszcze druga – jaśniejsza.
Wydawca o książce:
Białystok. Według rankingu „Guardiana” żyje się tam lepiej niż w jakimkolwiek innym polskim mieście, lepiej nawet niż Wiedniu czy Barcelonie. To na Podlasiu mieszkali obok siebie Polacy, Ukraińcy, Białorusini, Żydzi i Tatarzy. To tu narodził się język esperanto i tutaj przyszło na świat pierwsze polskie dziecko z in vitro. Jak doszło do tego, że w medialnym przekazie dominują płonące mieszkania, swastyki na murach, antysemityzm, rasizm i kibolskie porachunki?
Marcin Kącki szuka śladów wymordowanych sąsiadów, przygląda się krwawiącej hostii z Sokółki, czyta tablice pamiątkowe i akta prokuratorskie. Rozmawia ze społecznikami, z przedstawicielami władzy i Kościoła, z mieszkańcami wsi i bloków, z młodymi neofaszystami.
Z tego wielogłosu wyłania się złożona historia „miasta bez pamięci”. Mocna książka pisana w bezlitosnym świetle reporterskich reflektorów, bez taryfy ulgowej, ale i bez jednoznacznych ocen.
Autor: Marcin Kącki
Tytuł: Białystok. Biała siła, czarna pamięć
Wydawca: Wydawnictwo Czarne
Rok wydania: 2015
Ilość stron: 285
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-8049-165-6
Bardzo ciekawa recenzja, tym bardziej się przytrzymałam, że napisana przez Białostoczankę. Jestem z Podlasia i choć w B. nie mieszkam o incydentach słyszę. Moim zdaniem Białystok to miks, głównie katolików i prawosławnych, którzy przyjechali do miasta z wsi. Dorasta drugie, czasem trzecie pokolenie, które wie (czuje, przeczuwa?), że B. to nie jest typowo polskie miasto, bo historia żydowska raz, bo kacapy dwa (kacap oczywiście pejoratywne okreslenie, ja nim żongluję, gdyż sama kacapką jestem), i chce to ciężkie jarzmo nie-do-końca-polskości zrzucić takimi nazistowskimi wybrykami, rasową czystością.
Mam przyjaciół, którzy tam mieszkają i mówią dokładnie to samo, że B. to też miasto, w którym żyje się zgodnie, nie słychać obraźliwych wyzwisk, kazdy kibicuje Jadze, co potwierdza Twoje słowa 🙂
Bardzo się cieszę, że nie jestem osamotniona w moich odczuciach. Dziękuję Ci za ten komentarz i pozdrawiam ciepło 🙂