Dalekie podróże, auto, kolejny szczebel na ścieżce zawodowej kariery… – tak dziś ludzie definiują szczęście. Ostatnio miałam okazję przypomnieć sobie, że ta definicja należy do kategorii nieporozumienie. Szczęście bowiem składa się z drobinek – chwil spędzonych z rodziną i przyjaciółmi, szczerych rozmów, herbaty wypitej niespiesznie na werandzie o poranku, widoku wschodzącego słońca, chłodu rosy na bosych stopach…
magia poranka
Nie pamiętam kiedy ostatnio się tak czułam – lekko, spokojnie, beztrosko… Wystarczył weekend w domu na wsi pod Białymstokiem. Sześć kaczek, dziesięć kur i pies. Dokoła łąki, polne drogi, w oddali las.
Pierwszym odkryciem było dla mnie słońce. Nie wiem kiedy miałam okazję oglądać jak wschodzi. Zazwyczaj pochłaniają mnie w tym czasie przygotowania do wyjścia do pracy lub błogi sen w betonowej klatce mieszkania w bloku. Tym razem się udało – wyszłam na werandę z kubkiem gorącej herbaty, spokojnie obserwowałam jak złote światło zalewa przestrzeń wokół mnie, a promienie ogrzewają spragnioną ciepła skórę. Bose stopy dotknęły trawy, przyjemny chłód zastąpił uczucie zmęczenia. Świat otrząsał się z resztek snu…
Wypuszczone z kurnika ptactwo rozpoczęło swój poranny koncert. Towarzyszyły im krzyki żurawi… Pies radośnie merdał ogonem, wtulając pysk w moją dłoń, wilgotny nos zwęszył już odrobinę czułości…
soczystość zieleni
Zieleń poza miastem jest inna. Odważniejsza, bujniejsza, bardziej zuchwała, soczysta… Zwłaszcza po deszczu. O tak, deszcz ma niezwykłe właściwości – dodaje roślinom świeżości, obmywa je z kurzu i śladów ludzkiej bytności. Jest jak reflektory nad sceną – pozwala błyszczeć.
Podróżując autem nie sposób zauważyć niezliczonej liczby odcieni zieleni. Co innego pieszo lub rowerem. Już prawie zapomniałam, że istnieje taki środek transportu… Pamiętam, że jako nastolatka korzystałam z niego z lubością. Kilka obrotów zębatek i mięśnie, jakby ze zdziwieniem, przypomniały sobie charakterystyczny ruch. Wiatr wywiał wszystkie troski, mokre krople zmyły niepokój. Uśmiech jakby się przylepił na tych kilka tysięcy mgnień…
obecność
Samotność to mój stały towarzysz. Wydawało mi się, że nie potrzebuję ludzi, by cieszyć się ciszą i spokojem. Okazało się, że jedno i drugie smakuje lepiej współdzielone. Obecność życzliwych osób, a nawet sama świadomość, że jest ktoś gotów w razie potrzeby służyć pomocą, przynosi ulgę i daje radość.
Widok uśmiechniętych przyjaciół w blasku świec jest bezcenny. Szczera rozmowa przy kawie ma działanie oczyszczające. Wraca, schowana pod podszewkę codzienności, wiara w drugiego człowieka…
Szczęście… dla każdego ma inny wymiar, nie mieści się w ramkach, nie pasuje do schematu. Rzecz w tym, by uświadomić sobie, że JEST tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Zanim wystartujemy w wyścigu szczurów…