Był jak duch – zjawiał się kiedy chciał, wychodził, kiedy chciał, ale codziennie wracał do tego samego pokoju. Już na korytarzu słyszała jego kroki, nieraz okraszone gromkimi okrzykami powitania. Nieprzewidywalny, bezczelny, szczery do bólu. Dla wielu był skurwysynem, dla niej był jak ojciec…
Na pierwsze spotkanie przyszła w intensywnie różowej bluzce. Cała reszta – w biało-czarnych mundurkach. Po latach myślała nawet, że wybrał ją z powodu tego koloru, który trudno zapomnieć.
Pierwsze dni były trudne. Waliło jej się życie, więc uciekała w pracę. Wiedziała, że jest tu na chwilę, na staż, a stażystów traktuje się jak tanią siłę roboczą, „zaparzacze” kawy lub powietrze. Była pomiędzy „zaparzaczem” a powietrzem (zawsze to lepsze niż tania siła robocza).
Nie lubiła siedzieć bezproduktywnie. Miała pomysł na nierozwijany przez nikogo projekt, zapytała czy może się nim zająć. Wyraził zgodę. Zajęła się. Myśli dzięki temu nie odpływały w pochmurne rejony.
Mijały kolejne miesiące. Przyzwyczaiła się do tego jego luzu… Pierwszy raz usłyszała „dziękuję” za wykonaną pracę. Zaczynała czuć się tam dobrze, na miejscu, jak u siebie. Skończył się staż. Walczył o to, by została.
Została. Na następnych kilka lat.
Kiedy zdecydowano, że ma odejść, pogubiła się kompletnie. Nie mogła znaleźć sobie miejsca, więc przestała szukać. Czekała aż minuty przeciekną przez palce i złożą się w dobę. W kolejny dzień, który można będzie wykreślić z kalendarza.
W końcu wróciła, ale nie do tego pokoju. W informacyjnym ulu czuła się jak zaszczuty pies. Nie umiała przebijać się łokciami, nie umiała walczyć o swoje, bo jedynaków nikt tego nie uczy. Nawet głos, choć przyjemnie brzmiący, miała za słaby… Niemal każdego dnia w drodze do pracy dostawała ataku paniki. Dusiła się, przystając na chodniku.
W międzyczasie przyszło nowe. Ktoś pomógł, ktoś zmotywował do działania, ktoś inny uwierzył. W końcu wróciła do „swojego” pokoju. Duch był na miejscu. Zaczęła bardziej doceniać to, co ma.
Mijał czas, Duch zarażał ją swoimi pasjami. Chadzał własnymi ścieżkami, ale był zawsze, gdy potrzebowała pomocy. Bezbłędnie wyczuwał jej nastroje, wiedział, gdy działo się coś złego, słuchał, gdy wylewała z siebie potok słów. Oceniał rzeczywistość szybko i brutalnie, i tego samego uczył ją. Za swoją szczerość wielokrotnie dostawał po dupie, ale wolał to niż się sprzedać. Pamiętliwy, zacięty w boju, często bezwzględny wzbudzał w innych strach lub niechęć. Ten, kto nie znał jego dziwacznego poczucia humoru, czuł się niepewnie, gdy Duch zaczynał żartować.
Niewielu znało jego drugie oblicze – troskliwego, odpowiedzialnego człowieka, który nie pozwalał skrzywdzić rodziny i przyjaciół.
Kiedy dowiedziała się, że Duch musi opuścić pokój, wydawało jej się to tak abstrakcyjne, że nie była w stanie się tym nawet przejąć. „Pokój bez Ducha? To przecież niemożliwe” – myślała – „To bez sensu”.
Pewnego dnia w pokoju zastała pustkę. Była przytłaczająca. Poczuła jak grunt usuwa jej się spod nóg, znika poczucie bezpieczeństwa, kruszy się fundament świata.
Zastygła w zdumieniu, w bezruchu, czując jak na policzkach osiada słona rzeczywistość.