jej lęk

Jako jedynaczka z samotnością była za pan brat. Przecież tak właśnie mają jedynacy – dobrze im we własnym towarzystwie. Nigdy nie chciała mieć rodzeństwa, lubiła, kiedy nikt nie wyrywał jej książek z ręki, nie niszczył babek z piasku, nie podkradał czekoladowych cukierków. Samotność była dla niej czymś naturalnym, bo chociaż obok nie było nikogo, znaczenie słowa na „s” było jej obce. Lęk przyszedł później.

Będąc dzieckiem nie bała się niczego. Wycieczki rowerowe w nieznane, przechodzenie nad klepiskiem stodoły po belce, znajdującej się tuż pod dachem, nocne wyprawy na cmentarz – im dziwniej, tym lepiej. Była Indianą Jonesem i Tomkiem Wilmowskim w jednym, wiecznie umorusana, z kijami pod pachą i kapeluszem z paproci na głowie.

Ludzie byli dla niej zagadką i ciekawostką. Naiwnie wierzyła w ich dobre intencje, pomagała, gdy potrzebowali pomocy, usuwała się w cień, kiedy chcieli błyszczeć – nie wiedziała, co to znaczy walczyć o swoje. Nigdy nie musiała o nic walczyć.

Im była starsza, tym bardziej przyzwyczajała się do ludzi wokół. Gdy miała naście lat, przez mieszkanie jej rodziców regularnie przewalał się tłum, wypijający hektolitry herbaty i kawy oraz oczyszczający lodówkę. Rozmowom nie było końca.

Kochała w życiu raz – tak przynajmniej jej się wydawało. Wszystkie te chwilowe zauroczenia po latach przestawały mieć znaczenie. Miłość wtargnęła w jej życie zupełnie niespodziewanie, zaskoczyła ją i przygniotła swoim ciężarem. Oddała jej wszystko – duszę, ciało i marzenia. Pewnej nocy obudziła się przerażona, nie mogąc odnaleźć własnego życia. Żyła cudzym. Odeszła.

Zaczęła od nowa, na pustym polu. W promieniu kilometrów nie było nikogo. Szybko okazało się, że przyjaźnie z dzieciństwa są gówno warte. Nie chciała pomocy. Chciała spokoju, który nie przychodził.

Zaczęła odnajdywać okruchy „życia przed miłością”, ale nic już nie było takie, jak przedtem. Wszystko wydawało się płytkie i nijakie. Przez lata przywykła do ludzkiego głosu, oswajała ciszę na nowo.

Ton zadawanych pytań niósł w sobie groźbę: „Jak ty sobie poradzisz, będąc SAMA?”. Dziwiła się temu przerażeniu – przecież pamiętała samotność, to nie było nic strasznego. Kiedyś nawet się lubiły.

Wróciła do tego, co uwielbiała zawsze – do literatury. To ona postawiła na jej drodze Spowiednika. Nigdy się nie spotkali. Pisali do siebie listy, wysyłali sobie książki. Wystarczyło – znalazła powód, by wstać, mięśnie twarzy przypomniały sobie co znaczy uśmiech.

Wyszła do ludzi. Stanęła w tłumie. Brakowało jej powietrza, dusiła się patrząc na rozpychających się łokciami w drodze do sławy. Uciekła. Nie liczyła opakowań po tabletkach. Po co?

Opiekun pojawił się sam. Nie zauważyła go wcześniej, choć ponoć przyglądał się jej od dwóch lat. Podał rękę, pomógł wstać, otrzepał z kurzu, spojrzał w oczy, dał kamień do ręki, na szyi powiesił koraliki i powiedział: „Idź, dasz radę. Jestem tuż za tobą. Nie bój się. Złapię cię, jeśli się potkniesz”. Poszła. Nie zorientowała się, gdy zniknął.

Zagubiona i niepewna, bez wsparcia Opiekuna, błąkała się po ciemnych tunelach. W jednym z nich spotkała Anioła – jasny, roześmiany, z błyskiem w oku, wydawał się nie wiedzieć czym są wątpliwości, śmiało szedł naprzód, z ufnością podchodził do każdej, napotkanej istoty. Gdy przechodziła obok, chwycił ją w ramiona, przytulił mocno i rzekł: „Dziewczynko, jesteś taka piękna i mądra – nie smuć się. Zacznij robić to, co kochasz, znajdź swój cel. Pomogę ci”. Pomógł. Zaprowadził ją do Mędrca.

Mędrzec nie zastanawiał się długo. Przyjrzał się jej bacznie. Choć widział jej słabość, to jak bardzo jest wynędzniała i zmęczona, dostrzegł w niej coś, czego ona sama nie widziała: „Pasja! Nosisz w sobie pasję! Staniesz więc przed tłumem i opowiesz o niej ludziom. Dasz radę. Wierzę w ciebie”. Wychodząc z pustelni Mędrca miała łzy w oczach – pierwszy raz w życiu poczuła, że ktoś naprawdę w nią uwierzył. Sama też zaczęła wierzyć.

Napotkani ludzie coraz częściej przebąkiwali o miłości, ale ona już jej nie czuła. Pamiętała jeszcze, że coś takiego istnieje, ale nie była nieszczęśliwa, nie doświadczając jej na co dzień. A przynajmniej nie w formie, jakiej oczekiwało społeczeństwo. Tak naprawdę dopiero teraz, gdy odnalazła spokój, zrozumiała czym jest miłość, ile ma barw, ile odcieni, ile odmian. Trudno było mieć pretensje do innych o to, że nie rozumieją jej wyboru. Wiedziała, że chcą dla niej jak najlepiej, ale wiedziała też, że ich model szczęścia nie jest dla niej. Nie czekała na cud, już nie… Była szczęśliwa tu i teraz.

Krzyczała o tym głośno, ale oni nie wierzyli. Patrzyli ze zdziwieniem, co chwila wmawiając jej, że jest dokładnie odwrotnie.

Przebyła tak długą drogę, przez pustkę, ból i żal. Dotknęła miłości i samotności. Spotkała Spowiednika, Opiekuna, Anioła i Mędrca. Odnalazła, zgubioną gdzieś po drodze, wiarę. Po co? Żeby na końcu usłyszeć jak bardzo jest nieszczęśliwa…

Jej lęk ma imiona i nazwiska, ma społeczne funkcje, jest zbiorem oczekiwań ludzi, którzy – jak twierdzą – ją kochają…

foto: unsplash.com/dingzeyuli

Join the discussion

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *