Media społecznościowe to niezwykły wynalazek, dający poczucie, że nie jesteśmy sami. Codziennie dostajemy od innych mnóstwo ciepłych słów, dziesiątki „lajków”, serduszek, komentarzy… Może dlatego wydaje nam się, że w chwili słabości, w przypadku problemów, będzie przy nas cała masa tzw. przyjaciół. A później przychodzi zderzenie z rzeczywistością…
Uwielbiamy mówić! A jeszcze bardziej uwielbiamy kreować swój wizerunek. W tej dziedzinie Internet dał nam duże pole do popisu. Wrzucamy więc zdjęcia sugerujące, że jesteśmy ludźmi sukcesu, manipulujemy słowem, by w oczach innych stać się kimś lepszym. Przy okazji z przyjemnością wysłuchujemy pochwał, komplementów, z radością przyjmujemy deklaracje pomocy. Hmm…
A czy zastanawialiście się kiedykolwiek ile z tych facebookowo-instagramowo-snapchatowych słów jest szczerych? Ile obietnic, złożonych pod postem zostanie spełnionych? Cóż, jakiś czas temu miałam okazję to sprawdzić. Efekt? 90% osób, deklarujących swą pomoc nie miało mi do zaoferowania NIC POZA SŁOWAMI.
Czy mnie to zaskoczyło? Chyba nie. Tym bardziej, że mam specyficzną pracę i wiem, że pozory mylą. Już dawno pisałam o pseudoszacunku i kłanianiu się w pas plakietkom, o fałszywych uśmieszkach i wkładaniu masek. Media społecznościowe to potężne narzędzie autokreacji i mówię tu zarówno o tym, kto umieszcza post na stronie, jak i o komentujących. Gdy ktoś odnosi sukces, wypada pogratulować, choć gratulujący nieraz ze złości zgrzyta zębami, gdy ktoś potrzebuje wsparcia – wypada pocieszyć, choć tak naprawdę większość osób ma własne sprawy na głowie.
Kolejny raz przekonałam się jak niewiele warte są słowa i dla jak wielu znajomość ze mną była tylko biznesem, formą lansu, sposobem na pokazanie się. Na szczęście zostali i tacy, którzy zdają sobie sprawę, że LICZĄ SIĘ CZYNY. Zadziałał naturalny filtr – ziarno oddzieliło się od plew, a ja przypomniałam sobie, że zasada ograniczonego zaufania obowiązuje nie tylko na drodze.
Dokładnie! Dlatego też, mimo, że z facebooka korzystam codziennie, nie traktuję go całkiem poważnie (i nie oczekuję), to dla mnie tylko narzędzie ułatwiające kontakt z bliskimi (naprawdę bliskimi, ktorych znam z realu), a także narzędzie pracy i autopromocji. Poza tym większych namietności we mnie nie budzi. Kiedy moge angażuje sie w akcje charytatywne, o których pewnie bym nie usłyszała, gdybym nie miała facebooka. Uczę się i inspiruję. ale trzeźwo oddzielam pelne facebookowej milości zachwyty i lajki, bo tak jak piszesz, często nie posiadaja one treści. Ale zdarzylo mi się… poznac kuku moich wirtualnych znajomych i szczęśliwie nie zawiodłam się nimi. Ale to nie jest oczywiście reguła. Czasami widze jak każdy wstawia hasła o wrażliwości, pomocy itp, a póxniej opublikowany apel o konkretna pomoc spotyka sie z zerowym odzewem ludzi, ktorzy przed chwilą wystawiali na widok publiczny swoje 'wrażliwe” sumienia i dusze gotowe spieszyć z pomoca. do wszystkiego trzeba miec dystans i wyzbyc się oczekiwan, bo można się srodze zawieśc. Pozdrawiam! 🙂
Aga