Taaak… kto dziś pamięta listonosza na rowerze lub w wersji „na bogato” na motorowerze, który dostarczał listy mieszkańcom wsi i miasteczek? Głównie listy przewoził bowiem ów człowiek, paczek znowu tak wiele nie bywało, a jeśli już to raczej z okazji świąt lub urodzin. Kiedyś dostać list lub paczkę – to było coś! Dzisiaj – i owszem – odwiedzają ludzi zarówno listonosz jak i kurier, tyle że jeden przynosi rachunki, a drugi rzeczy zakupione przez internet.
Pod koniec XX wieku powszechna dostępność telefonów stacjonarnych zaczęła zabijać w ludziach potrzebę pisania listów. W miastach już nie było po co korespondować, skoro w niemal każdym mieszkaniu był aparat telefoniczny, ale w l. 90. podlaska wieś jeszcze całkiem sprawnie się broniła przed posiadaniem w domach tego diabelskiego urządzenia. Dzieciaki w szkołach uczono pisania listów, co było chyba naturalną kontynuacją kampanii na rzecz przyjaźni polsko-radzieckiej. A tak! Moi rodzice, będąc w szkole, wysyłali listy do ZSRR i dostawali odpowiedzi. Mało tego! Zdarzało się niejednokrotnie, że te papierowe przyjaźnie przenosiły się do świata realnego, w modzie bowiem było podróżowanie za wschodnią granicę, a i bracia stamtąd odwiedzali Polskę.
Jakby chcąc wynagrodzić listonoszom fakt, że dzięki diabelskim telefonom, dostarczają już niemal tylko rachunki, renty i emerytury, dano im maluchy. Od tej pory już nie dzwonek przy kierownicy ani terkot motoroweru, a dźwięk silnika fiata 126p towarzyszył panu w granatowym mundurze. Nie pomógł jednak i fiat, gdy z kolejnych wsi zaczęły znikać nieopłacalne punkty Poczty Polskiej. Babcie dostały od swoich dzieci telefony komórkowe, a jedyne listy, jakie pozostały w wiejskich chałupach to te schowane w kufrach na strychach. Kufrach, których od lat nikt nie otwierał.
Tak się składa, że doskonale pamiętam lata 90. XX wieku. Jako smarkula pisałam sporo listów. Miałam kilka koleżanek, z którymi namiętnie korespondowałam zwłaszcza w okresie wakacyjnym. Wiem jak to jest dostać list i go pisać, jaką radość sprawia pocztówka przysłana znad morza… A dziś? Kto z Was pisze listy? Łatwiej jest wysłać SMS-a lub maila, zadzwonić albo po prostu wsiąść w samochód i się spotkać.
A jednak… nie umiem i nie chcę żyć bez listów. To jedna z najbardziej szlachetnych i intymnych form komunikowania się z drugim człowiekiem. Już sam fakt, że komuś chce się wybrać odpowiednią kartkę i kopertę, znaleźć czas na odręczne napisanie kilku zdań, pójść na pocztę po znaczek i wrzucić list do skrzynki, świadczy o tym, że odbiorca nie jest jednym z wielu. Pisanie listu to zajęcie szczególne, zarezerwowane dla najbliższych lub dla ludzi ważnych, wartościowych, tych, których obecność w naszym życiu cenimy. Dziś listów nie wysyła się do wszystkich, list już rzadko kiedy pełni funkcję informacyjną. Pisząc listy umieszczamy w nich swoje uczucia i emocje, swoje poglądy i pasje. Forma pisana często otwiera ludzi, nieraz łatwiej jest o czymś napisać niż o tym powiedzieć. Pisząc, dajemy cząstkę siebie innym.
Dzień, w którym dostaję list, jest w moim domu świętem. Gdy rozrywam kopertę i widzę ślad długopisu na papierze, wiem, że inny człowiek przesłał mi kawałek siebie. Tego uczucia nie da się porównać z niczym innym.
Ludzie! Piszcie listy!
Foto: okiemwariata/justyna sawczuk