mazurskie zauroczenie

Nie rozumiała, co ludzie widzą w tych całych Mazurach… Ot, trochę drzew, kilka jezior i chmary komarów. Jechała tam ciesząc się z wolnego weekendu, ale „bez przekonania” co do wyboru lokalizacji. Dobrze, że przynajmniej rowery wpakowali „na pakę” – może nie zginą z nudów (oni, nie rowery). Wtedy jeszcze nie wiedziała, że wracając Mazury zabierze ze sobą. W sercu…

Poranny pośpiech. Pakowanie, przepakowywanie, przypominanie sobie czy aby wszystko… W końcu do auta. Nie liczyła kilometrów, podobnie jak mijanych po drodze drzew. Gdyby nie A., pewnie nawet nie wiedziałaby jakie miejscowości mijają.

O tym, że przekraczają granice „innego świata”, dał znać krajobraz – piękna, choć dziwnie obca architektura, wąskie, jakby zapomniane drogi i wszechobecna zieleń. Nie zerknęła na niebo. Kto wie, może też miało inny kolor…

Na miejscu zastali pusty pomost i… ciszę. Spojrzała na idealnie gładką o poranku taflę jeziora i stało się. Nagle poczuła jak wszystkie, kłębiące się od miesięcy w jej głowie myśli, ulatują w niebyt. Zanurzyła zmęczone stopy w ciepłej wodzie, położyła się na surowych deskach, zamknęła oczy, pozwalając by wypełnił ją spokój.

Nie czuła bólu, smutku, gorzkiego smaku rozczarowań. Nie czuła upływającego czasu. Z pewnym zaskoczeniem odkryła noc, poranek, dzień drugi…

…nastał nieoczekiwany. Pokazał jej siłę wiatru, woli i przyjaźni. Z nimi mogła więcej. Ich obecność i wsparcie sprawiały, że ograniczenia i bariery w jej głowie przesuwały się lub znikały. Przy nich uczyła się samej siebie na nowo.

Stała na pomoście, patrząc na jezioro. Dźwięki gitary przypominały jej, że nie jest sama… Mazury niespiesznie mościły się w jej sercu…

Join the discussion

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *