Tegoroczna zima poskąpiła nam – Podlasianom – śniegu, a i mrozem obdarza ostrożnie – od czasu do czasu. Jednak nie ma co marudzić, lepiej skupić się na tym, co w naszym życiu piękne i dobre. Duńczycy opanowali ponoć sztukę odnajdywania szczęścia w drobnych przyjemnościach. Nadali temu nawet nazwę – hygge. Postanowiłam wziąć przykład z Duńczyków i wbrew „narzekającej naturze” Polaków, poszukać szczęścia. Tym razem w… Lesie Zwierzynieckim 😉

proste, klasyczne, granatowe dżinsy (Vertus), szara bluza z napisem – nowy nabytek z koszulkowo.com, chusta w kratę i granatowe rękawiczki (Reserved), czapka w paski – ukradziona tacie, granatowa kurtka z kapturem (Pretty Girl), kalosze (Lasocki/CCC), torebka (Fashion Bags),
książka – „Hygge. Duńska sztuka szczęścia”, Marie Tourell Søderberg, Insignis Media 2016
Długo się zastanawiałam jaką książkę wybrać na tę zimową sesję. Za oknem szaro, buro i ponuro, pod nogami błoto… Cóż… Doszłam do wniosku, że nie czas na „Królową śniegu” ani „Odkryj, że biegun nosisz w sobie”. To był czas na „Hygge. Duńską sztukę szczęścia” Marie Tourell Søderberg. Choć uważam tę książkę za totalne nieporozumienie, całkiem sensowne wydaje mi się odnajdywanie szczęścia w małych, codziennych gestach i sytuacjach. Całe życie uparcie twierdzę, że człowiek, który nie umie cieszyć się z małych rzeczy, nie będzie umiał się także cieszyć z rzeczy wielkich.
Tak więc, walcząc z własnym lenistwem, sennością i „szaroburością zaokienną”, wybrałam się w asyście dzielnego fotografa w leśne ostępy… No dobra, trochę poniosła mnie wyobraźnia. Dotarliśmy do rezerwatu przyrody „Las Zwierzyniecki” – lubianego przez białostoczan miejsca pieszych, rowerowych i biegowych wypraw. Choć po prawdzie, żadna to była wielka wyprawa, bo las leży właściwie w mieście. To taka nasza mała, na wpół dzika, zielona (latem) przystań.
Ubrałam się oczywiście jak na leśnego spacerowicza przystało. Proste, granatowe dżinsy połączyłam z szarą, sportową bluzą z zabawnym napisem. Opatuliłam się ciepłą chustą, na głowę założyłam czapkę, którą ukradłam tacie, a dłonie ukryłam w rękawiczkach. Do tego ciepła kurtka z kapturem w kolorze granatowym, ocieplane kalosze na nogach, by przebrnąć przez błoto i kałuże, a na ramieniu moja ukochana, coraz bardziej zdewastowana, czarna torba.
Nie umiem odpoczywać w Białymstoku. W mieście wciąż funkcjonuję w trybie „praca”, tym bardziej doceniam momenty, gdy choć na chwilę mogę wyrwać się do lasu. Myśli wówczas zwalniają, oddech staje się głębszy, zaczynam rejestrować inne zapachy, barwy, leśną fakturę pod palcami…. Ale najpiękniejszy jest widok prześwitującego pomiędzy gałęziami drzew nieba. Sprawia, że czuję się wolna.











