Jako dziecko marzyłam z rozmachem. Dzieci mają tę cudowną umiejętność niedostrzegania lub pomijania potencjalnych przeszkód na drodze do realizacji planów. Częściowo wynika to z braku doświadczenia i nieświadomości konsekwencji podejmowanych działań, częściowo z niewiedzy i braku wyraźnej granicy pomiędzy światem zmyślonym a realnym. Rzecz w tym, że zbiór tych wszystkich czynników pozwala doświadczyć czegoś niezwykłego – wiary w najczystszej postaci. Wiary w to, że marzenia się spełniają.
Jako mała dziewczynka chciałam być: piosenkarką, dziennikarką i żołnierzem zawodowym. Chciałam podróżować i mieć domy w różnych częściach świata, by wszędzie czuć się „u siebie”. Z czasem zrozumiałam, że wielozadaniowość jest przereklamowana, a posiadanie domu (czy jakiejkolwiek innej nieruchomości) generuje też koszty, na pokrycie których trzeba zarobić. Im byłam starsza, tym „skromniejsze” stawały się moje marzenia, a i wiara w ich realizację zdawała się topnieć.
Uświadomiłam to sobie, wędrując po Czerwonych Wierchach, zachwycona widoczną na horyzoncie, panoramą Tatr. Pomyślałam sobie, że marzenia są jak szczyty, które chcielibyśmy zdobyć. Choć spoglądamy na nie z pożądaniem, wydają się tak olbrzymie, że aż nieosiągalne. Tymczasem okazało się, że odpowiednie przygotowanie, zaplanowanie trasy z uwzględnieniem możliwych „poślizgów czasowych” i dodatkowych trudności oraz zgromadzenie niezbędnego sprzętu, znacząco zwiększa szanse na osiągnięcie celu. Oczywiście pewności nie ma – góry bywają groźne i nieprzewidywalne, uczą pokory, a kapryśna pogoda potrafi skutecznie pokrzyżować plany, ale… to właśnie góry dały mi lekcję przekuwania marzeń w cele.
***
Każde marzenie dojrzewa. Z przelotnej myśli wyłania się coraz bardziej konkretny obraz, z coraz większą liczbą szczegółów. A kiedy marzenie zaczyna przybierać w naszej głowie realne kształty, zamienia się w plan.
Plan wymaga opracowania metody/sposobu/ścieżki jego realizacji. Na początku badamy więc otoczenie: sprawdzamy jak ukształtowany jest teren, jakie panują tam warunki, określamy jakie umiejętności i ekwipunek będą nam potrzebne. Bierzemy pod uwagę zmienne czynniki: pogodę, stan naszego zdrowia, możliwości finansowe itp. W końcu, z mapą w dłoni, szczegółowo planujemy trasę, pakujemy plecak i wyznaczamy datę wyruszenia na szlak.
***
Najtrudniej jest zrobić pierwszy krok. Mięśnie, nieprzyzwyczajone do tego rodzaju wysiłku, protestują, lecz z czasem poddają się, by ostatecznie zacząć reagować odruchowo, „mechanicznie”.
Trzeba być przygotowanym na postoje – najlepiej od razu je zaplanować po każdym odcinku, wymagającym wzmożonego wysiłku. Uzupełnienie płynów, porcja glukozy (ach te batoniki), a przede wszystkim wyrównanie oddechu i chwila odpoczynku są niezbędne, by ruszyć w dalszą drogę.
Sporo szlaków i szczytów, które z perspektywy podnóży wydają się być nie do pokonania, okazuje się być „nie takimi strasznymi”, choć w drodze na górę, zasób przekleństw, jakimi dysponujemy, potrafi nam się gwałtownie rozszerzyć.
Kluczowe wydają się: siła woli, determinacja i konsekwencja. Wielkie rzeczy są dla ludzi cierpliwych. Na wąskiej grani nie ma miejsca na wątpliwości i niezdecydowanie, zamiast tego konieczna jest pewność słuszności podejmowanych działań i przekonanie, że to do czego dążymy, jest w zasięgu naszych możliwości.
Widok ze szczytu zapiera dech w piersiach. Dopiero tutaj, na górze, wyraźnie widać, że nasze wyobrażenie o granicach, których nie jesteśmy w stanie pokonać, nijak się ma do rzeczywistości. Możemy znacznie więcej niż nam się wydaje i ta świadomość zmienia wszystko…
Zmienia na tyle, że pojawia się niebezpieczeństwo wystąpienia pychy. Góry nie lubią pysznych ludzi [w przeciwieństwie do niedźwiedzi ;)]. Zuchwałość i brawura gubią najczęściej, a nieraz stanowią tez zagrożenie dla innych.
Bywa, że trzeba ustąpić, gdy nieprzychylne warunki zewnętrzne sprawiają, iż zaplanowana wyprawa urasta do rangi szaleństwa. Wtedy dobrze jest skupić się na jeszcze lepszym przygotowaniu, bo w końcu nadejdzie dzień, gdy nasza podróż będzie możliwa. O ile nie będziemy szukać wymówek, a realna ocena ryzyka sprawi, że strach nas nie zatrzyma…
***
Lubię marzyć. Nie zawsze o rzeczach wielkich, ale o tych ważnych dla mnie. Lubię ten moment, gdy niewyraźna wizja zmienia się w konkret, a umysł przechodzi w tryb planowania. Lubię ten dreszcz emocji, gdy mimo bólu i zmęczenia, udaje mi się kolejny raz pokonać bariery, tkwiące w mojej głowie i ograniczenia ciała.
I chociaż za każdym razem dane mi jest przypomnieć sobie znaczenie zwrotu „krew, pot i łzy”, wierzcie mi – warto.

