Czuję się przytłoczona. Miastem, betonem, brakiem otwartej przestrzeni, tłumem ludzi, gwarem, zapachem spalin, tempem życia… To już nie jest objaw chwilowego zmęczenia. To stan permanentny, coraz dotkliwiej odczuwany – każdego dnia…
Pierwsze objawy pojawiły się kilka lat temu. Nieumiejętność wypoczywania w czterech ścianach mieszkania – tak to wówczas ładnie nazwałam. Ratowałam się doraźnie krótkimi wypadami za miasto. Na chwilę było lepiej.
Zawsze dobrze mi się wypoczywało na wsi, która kojarzyła mi się z wakacjami u babci, pewnie dlatego zmęczenie miastem i pracą nie wydało mi się niczym szczególnym. Wiadomo – każdy by chciał być tam, gdzie miło spędza czas.
Jakieś 1,5 roku temu objawy zaczęły się nasilać: ciągłe zmęczenie, problemy z koncentracją, bóle głowy, podejrzane skoki temperatury. Seria badań, wyniki w normie.
Wraz z upływem czasu było coraz gorzej – brak motywacji do działania, poczucie bezsensu i niemocy, brak apetytu, drętwienie rąk. Kilka dni spędzanych w mieszkaniu wystarczyło, by gwałtownie wzrastała nerwowość, pojawiały się problemy z oddychaniem i ruchowa nadaktywność na zmianę z uczuciem psychicznego i fizycznego wyczerpania.
Jedyne momenty, przynoszące ulgę – kontakt z naturą, wyjazdy w góry, zaszycie się gdzieś z dala od wszystkich i wszystkiego oraz znalezienie odskoczni w pozazawodowych działaniach na zupełnie innym polu…
Nie wierzyłam w te historie w rodzaju „porzucił korporację i wyprowadził się z Warszawy w Bieszczady”. Poukładane życie, dom, praca, zobowiązania, przyjaciele, ulubione knajpy… Zostawić wszystko z dnia na dzień i wyjechać? Zafundować sobie destabilizację i niepewność? Szaleństwo!
Dziś myślę, że szaleństwem jest ignorować latami swoje pragnienia oraz sygnały, wysyłane przez ciało. Szaleństwem jest tkwić w miejscu, w którym ma się poczucie niedopasowania i za bycie w którym płaci się własnym zdrowiem i poczuciem spokoju. Szaleństwem jest zamknąć się w klatce oczekiwań innych ludzi, odwieszać plany i marzenia na kołku czasu, być może do wiecznego „nigdy”.
Jeśli macie dość sił i odwagi, by żyć tak, jak chcecie – zróbcie to. Los nie daje nieskończonej ilości szans… Nie mówię o rzucaniu wszystkiego z dnia na dzień, choć już rozumiem tych, którzy wybrali taką drogę. Mówię o tym, by nie rezygnować z siebie, nie dać się złapać w sidła „tego, co należy” i „czego nie wypada”. Mówię o tym, by zrobić wszystko, aby to, w czym znajdujecie radość i ukojenie, znalazło się w zasięgu Waszych możliwości.
Tak, czuję się przytłoczona. Miastem, betonem, brakiem otwartej przestrzeni, tłumem ludzi, gwarem, zapachem spalin, tempem życia… Tak, to stan permanentny, coraz dotkliwiej odczuwany każdego dnia. I to właśnie ta dotkliwość sprawia, że każdego dnia walczę o choćby jeden, najmniejszy krok, w kierunku miejsca, w którym chciałabym być.
Koszulowa sukienka – H&M
Sweter – Pimkie
Trampki – House
Shopper – Answear
Pasek – Orsay
Naszyjnik i kolczyki – Muzeum Mineralogiczne w Szklarskiej Porębie
Opaska – od lat w mojej szafie, pochodzenie nieznane