Obudziłam się w uroczym domku na wsi, wokół zieleń, w powietrzu unosi się zapach wilgotnej ziemi, ciszę przerywa jedynie uparty kogut sąsiadów – wydawałoby się, że to idealne warunki do odpoczynku. A jednak, obudziłam się z poczuciem totalnej beznadziei, ze świadomością, że moje życie nie ma nic wspólnego z tym, jak chciałbym, by wyglądało. Straciłam lata na gonieniu za marzeniem, którego realizacja – w moim przekonaniu – powinna przynieść mi szczęście. Pora powiedzieć w końcu: „Dość!”.
Ludzie muszą do czegoś dążyć. Mają plany i marzenia, cele, które pragną zrealizować. To naturalne i niezbędne, by się rozwijać. Gdy osiągniemy coś, stawiamy sobie następne wyzwanie, podnosimy poprzeczkę, dzięki czemu zmuszamy się do wysiłku, doskonalenia swoich umiejętności lub nauki nowych.
Nikt jednak nie zagwarantuje nam sukcesu. Nikt nie jest też w stanie przewidzieć, ile czasu potrwa zdobycie lub osiągnięcie tego, czego chcemy. W przypadku niektórych osób sukces to kwestia miesięcy, w przypadku innych – lat, czasami zaś ludzie pracują na coś całe życie, bywają też marzenia, które na zawsze pozostają już tylko marzeniami.
Zawsze uważałam, że nie można się poddawać, bo nigdy nie wiemy, czy to, o co walczymy nie znajduje się tuż za rogiem. Dziś, z perspektywy kolejnego przeżytego roku, i kolejnych – tym razem niezwykle trudnych – doświadczeń, stwierdzam, że warto w tej pogoni za marzeniem, zastanowić się, czy jest warte wszystkich tych wyrzeczeń, bólu, wylanych łez. Czy naprawdę warte jest całego tego czasu, który poświęcamy na umartwianie się, rezygnując po drodze z innych rzeczy, odrzucając inne szanse i nie próbując nawet zmienić perspektywy?
Nie twierdzę, że mamy zrezygnować z marzeń – wręcz przeciwnie, powinniśmy mieć odwagę marzyć o rzeczach wielkich i dążyć do ich realizacji, ale jak mówi w swojej biografii legenda MMA, Ronda Rousey: „Nie możesz zakładać, że tylko jedna rzecz da ci szczęście”. Te słowa mnie poraziły.
Kiedy tak leżałam w domku na wsi, gapiąc się w sufit i użalając nad sobą, przypomniałam sobie ten właśnie cytat. Zaczęłam się zastanawiać, w jakich momentach czułam się w życiu szczęśliwa: założenie bloga, wyjazd na Maderę, odwiedzenie po latach miejsc, w których bywałam jako dziecko i nastolatka, moment, gdy pierwszy raz przebiegłam 10 km, gdy dostałam własny program w telewizji, gdy skończyłam układać wraz z rodzicami puzzle, składające się z 4 tysięcy elementów, a ostatnio, gdy pierwszy raz w życiu byłam na spływie kajakowym. Te wszystkie rzeczy nie były bezpośrednio związane z realizacją marzenia, o które walczyłam bardzo intensywnie przez ostatnie miesiące, a mimo to – dały mi poczucie szczęścia. Każdy moment, w którym pokonałam swoje słabości, przekroczyłam granice, które sama sobie postawiłam w głowie, zwalczyłam strach, obawy, niepewność, był dla mnie źródłem radości i satysfakcji.
Nie pozwólmy, by pogoń za szczęściem przyćmiła jego obecność. Ono kryje się w codzienności, w obecności bliskich, w każdym kolejnym kroku, który sprawia że się rozwijamy. Nie jest ukryte, jak skarb templariuszy, nie ma też co liczyć, że objawi nam się w cudowny sposób, wystarczy po prostu zacząć je dostrzegać…