„Nie musimy się lubić, musimy ze sobą pracować” – powiedziała kilka lat temu podczas spotkania ze współpracownikami, pewna szefowa, pewnych dwóch stacji telewizyjnych. I chociaż jej sposób zarządzania u jednych wzbudzał zachwyt, innych zaś prowokował do ostrej krytyki, w tym konkretnym przypadku nie sposób odmówić jej racji. Nie wiem czy pamięć mam słabą, czy też więcej mądrości nie było, ale tę jedną zapamiętałam na zawsze.
Czy wiecie, co sprawiało, że przez kilka lat byłam w stanie pracować na umowie śmieciowej, z zarobkami znacznie poniżej średniej krajowej, nie domagając się podwyżki? Po pierwsze – możliwość rozwoju, po drugie – dobra atmosfera. Możliwość rozwoju zapewniała firma, dobrą atmosferę – ludzie, z którymi pracowałam. I chociaż bywało tak, że konto ziało pustką, codziennie z uśmiechem ruszałam do pracy.
Wiem, że dla większości ludzi, priorytetem są pieniądze – po to przecież pracujemy, ale bagatelizować te dwa czynniki: możliwość rozwoju i przyjazną atmosferę, mogą tylko ci, którzy nigdy nie utknęli w swojej karierze zawodowej w martwym punkcie bez perspektyw na jakiekolwiek zmiany lub nie doświadczyli czym jest ludzka zazdrość, wyścig szczurów i otwarcie manifestowana wzajemna niechęć.
Dwa razy w życiu, zdarzyło mi się znaleźć w sytuacji, gdy konieczność pójścia do pracy wywoływała we mnie niepokój, drgawki i odruch wymiotny, więc… uwierzcie mi – wiem, co to znaczy nie znosić tego, co się robi.
Gdy widzę problem – dążę do konfrontacji. Nic się samo nie naprawi, a już na pewno nie pomoże duszenie w sobie złości na współpracownika. Uważam, że wszelkie nieporozumienia powinny być wyjaśniane na bieżąco, a błędy w miarę szybko korygowane. Niestety, jeden z moich szefów, miał na ten temat inne zdanie – gdy robiłam coś nie tak, zamiast ze mną porozmawiać, milczał i zaczynał uderzać głośno w klawiaturę. Siedział przy sąsiednim biurku, więc doskonale wiedział, że to słyszę. Efekt był taki, że… nie nauczył mnie zbyt wiele, a jego zachowanie wywoływało we mnie stres. Pomagali mi koledzy z zespołu, to oni podpowiadali jak usprawnić codzienne działania i rozładowywali śmiechem napiętą atmosferę.
Kolejną stresogenną sytuację „przerabiałam” kilka lat później. Często musiałam pracować z człowiekiem, który, z nieznanego mi do dziś powodu, nie rozmawiał ze mną. Wyobrażacie sobie pracę w zespole, gdzie podstawą jest dobra komunikacja, w sytuacji, gdy jedna z osób was ignoruje, traktuje jak powietrze? No cóż… Doszło do paradoksu, ponieważ stojąc obok, rozmawialiśmy ze sobą za pośrednictwem osoby trzeciej! Byłam wtedy młoda, niedoświadczona i nauczona w domu szacunku do osób starszych. Podejrzewam, że nie umiałam zapytać owego milczącego kolegi w czym problem, ponieważ był mniej więcej w wieku mojego taty. Położyłam uszy po sobie, zacisnęłam zęby, ale każdy kontakt z nim kończył się dla mnie koniecznością sączenia melisy, zaaplikowaniem tabletek uspokajających lub migrenowym bólem głowy. Całe szczęście gehenna skończyła się po kilku miesiącach, gdy zostałam przeniesiona na inne stanowisko.
Jakie stąd wnioski? Bardzo proste. Nie musimy się lubić, musimy ze sobą pracować. Jeżeli niechęć wobec drugiej osoby zaburza nam ocenę sytuacji, nie komunikujemy się ze sobą nawzajem z powodu jakichś nieporozumień, ostentacyjnie okazujemy komuś brak szacunku, świadczy to tylko i wyłącznie o naszej słabości i braku profesjonalizmu. Profesjonalista skupia się na działaniu, wie, jakie ma kompetencje i wykorzystuje je dla dobra firmy lub konkretnego projektu, a przy tym potrafi pracować w zespole, skoro został zatrudniony na stanowisku, które tego wymaga.
Choć odchorowałam każdy wyjazd służbowy z „panem milczkiem”, nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, by poprosić o wymianę tego członka ekipy na kogoś innego (choć była taka możliwość i wiem, że inni koledzy z niej korzystali). Wykonywał dobrze swoją pracę, choć zachowywał się dziecinnie i nieprofesjonalnie w kontaktach ze mną.
W pracy spotykamy różnych ludzi – despotycznych szefów, upierdliwych współpracowników, obrażalskie koleżanki, usłużnych donosicieli i inne fałszywe jednostki – czasami trudno się zorientować kto jest kim w tej menażerii, zwłaszcza gdy rozpoczynamy pracę w nowym miejscu. Nie zniżajmy się jednak do poziomu, którego nie chcielibyśmy reprezentować. Grajmy czysto, skupiajmy się na powierzonych nam zadaniach, podchodźmy z szacunkiem do drugiego człowieka. Schowajmy swoje prywatne urazy i preferencje – pokażmy, że umiemy ze sobą pracować, nawet jeśli się nie lubimy. Pokażmy klasę i udowodnijmy, że jesteśmy profesjonalistami.
Czy ten wpis aby lekko nie wspiera biernej postawy wobec złych, stresogennych zachowań współpracowników? Widzę wytłuszczoną zachętę do wyjaśniania nieporozumień i korygowania błędów… lecz poza kilkoma przykładami złych sytuacji brakuje mi tu nieco przykładu wyjaśnienia, skorygowania.
Dobrze jest być profesjonalistą – zgoda. Lecz czy w przytoczonych złych sytuacjach Tobie zabrakło profesjonalizmu? Myślę, że nie. Zabrakło go innym osobom. Przyczyna problemu leżała widocznie gdzieś na poziomie niższym niż zawodowy. Dobrze umieć zachowywać się profesjonalnie, lecz przede wszystkim jesteśmy ludźmi, a dopiero później pracownikiem, szefem, podwładnym, itd.
Wpis zawierający przykład uzdrowienia złej relacji zawodowej – pod takim wpisem bym nie marudził. 😉