***
niebyt. opadam w niebyt. na zakręcie pamięci wciąż tli się spalany przez niego papieros, na tle atramentowego nieba usianego gwiazdami, które utknęło w ramie tamtego okna, uparcie nie pozwalającego się zamknąć w szufladzie wspomnień. niebiesny, niebowy, niebny atrament wylewa się powoli, ścieka po zewnętrznej ścianie szuflady, zalewając ostatni blask ostatnich gwiazd w jego oczach. cisza. ogromna. wszechobecna. wszędobylska. nasza. nieme preludium krzyku. cały blask gwiazd przetacza się w stal. tak dobrze leży w jego dłoni. tak lśni czystością, sumiennością, precyzją pchnięć, cięć, dociśnięć. bez pośpiechu. kunsztowny wzór w jego głowie na mojej twarzy, rękach, brzuchu. misterny witraż wrażeń, gra światła na brzegu ostrza, jedność bytów. jęk bytów, jęk. nieśmiały, niepewny, pierwszy. cios. atrament nieba niespiesznie plami lewe oko. ring. seria. nos, brzuch, policzek, oko, skroń. cisza. czerwona łuna lampy na podłodze. kap, kap, kap, kap. oddech. swąd spalenizny. niedopałek, niedorobek, niedostatek. stop. nienaturalne wygięcie, trzask. cisza, krzyk, jęk, cisza. cisza. cisza. cisza. stal. stal. stal. cisza. mrok. niebyt. opadam w niebyt. na zakręcie pamięci wciąż tli się spalany przez niego papieros…
***
były dwa rodzaje ciszy. cisza błogosławiona samotnością, zamknięta w czterech ścianach czerwieni i bieli, odcięta srebrem zaciągniętych żaluzji od zaokiennej szarości, zieloności, radości. cisza błoga, bezczynna, naiwna w wierze w wieczność, otulająca rozkosznie zmysły, osłabiająca czujność, cisza gojących się ran. zgrzyt zamka. ta druga była jak kot wpuszczony do mieszkania, obiegający wszystkie kąty, by ostatecznie umościć się w fotelu. cisza – pan i władca. cisza przebiegła, nieprzewidywalna, przerażająca nieubłaganie nadchodzącym kresem. cisza bezsilności, beznamiętności. nieludzka. pozostawiająca po sobie żółtawą plamę na podłodze. królestwo kata.
***
5.03. alkohol w jego oddechu drażni nozdrza kwaśnym odorem cierpienia. krople nieregularnie pojawiające się na pooranych życiem policzkach zaskakują, mamią, nęcą bliskim uczuciem współczucia. ciepły jest. teraz jest ciepły. i tylko teraz, w tych rzadkich chwilach, gdy płacze w nim dziecko. skamle o gest wyciągnięta, drżąca dłoń. – jestem chory – usprawiedliwienie, nie posiadające koncesji na istnienie, nieświadome praw i obowiązków, wynikających z… wargi spijają jego ból, kropla mniej czy więcej – nie ma znaczenia. zawartość czary goryczy i tak codziennie spuszcza w kiblu.
***
jak kokon. powłoka amortyzująca wymiociny jego słów. otulająca szczelnie wnętrze, po latach wciąż jeszcze nieprzywykłe do zadawanych razów. w środku gnijąca larwa – obolała, odosobniona, obłąkana opętaniem, obojętna. ostygła skorupa, pod której pancerzem rozpaczliwie egzystuje maleńkie jeziorko lawy. odbiór bodźców zewnętrznych – zaburzony, postrzeganie rzeczywistości – zaburzone, normalność – pojęcie abstrakcyjnie względne. system wczesnego ostrzegania – perfekcyjnie dopracowany.
***
stal uścisku przygniata do ziemi. nozdrza drażni zapach skóry, sprzączka wciśnięta w szyję ociera boleśnie. – nie krzycz, ty suko. nie masz prawa jęczeć, prawdziwa kobieta znosi w ciszy wolę męża swego. czytaj, słyszysz… – „Do kobiety zaś rzekł: Pomnożę dolegliwości brzemienności twojej, w bólach będziesz rodziła dzieci, mimo to ku mężowi twemu pociągać cię będą pragnienia twoje, on zaś będzie panował nad tobą.” – jeszcze raz, to co po ostatnim przecinku… – „on zaś będzie panował nad tobą”. – oto słowo pańskie.
docisk. łzy zamazują rzeczywistość. przeklęta biblia z czcią odłożona majaczy tuż obok. tak długo aż rdzawe plamki tańczące przed oczami pokrywają ją całą. ciekawe czy adam też dusił ewę przy pomocy paska do spodni?
***
trzy wrzosy pojawiły się jesienią ubiegłego roku. razem z trzema doniczkami i ziemią. taki prezent z okazji rocznicy ślubu. dwa odcienie fioletu i róż. odcienie siniaków. niewinny paradoks. kolejne etapy znikania śladów jego miłości. wrzosowy wieniec oplata szyję ciasno, równo, dokładnie. krwawe wybroczyny przypominają o człowieczeństwie w skrajnych jego postaciach. ofiara i kat, uległość i żądza władzy, jin i jang. dopasowanie idealne. świadomość wzajemnej zależności istnienia wciska na piedestał tę relację, każe dbać o nią i trwać w niej. nakaz dwóch bytów.
***
lubi kasztanowe włosy. mówi, że pierwsza jego dziwka była kasztanowa. dobra była. do tej pory staje mu na wspomnienie tej ognistej kurwy. żadna później nie była tak dobra, nie była dobra, nie była tak… raz w miesiącu kupuje kasztanową farbę do włosów. – zrób coś z tym. jak ty wyglądasz – rzuca cierpko i wychodzi trzaskając drzwiami. czas start. od tej pory jest godzina, na pomalowanie włosów, kąpiel, założenie seksownej bielizny i zrobienie idealnego make-up’u, zakrywającego sińce. sześćdziesiąt minut płynie szybko. zgrzyt klucza w zamku. bukiet róż. niewyobrażalna delikatność palców. język krążący po karku. rozkosz obezwładniająca. ogarniająca stopniowo całe ciało. drżenie mięśni, doznających ekstazy. rozkosz do pierwszego wytrysku. pauza. przerwa. akt drugi. skórzany pasek. nóż. foliowa reklamówka. rozkosz do ostatniego krzyku.
***
krew w wannie. najłatwiej usuwa się niemal natychmiast. po prostu spływa polana strumieniem wody. jeśli zaschnie, jest trochę trudniej. trzeba szorować, choć emalia nie tak łatwo wchłania rdzę życia. najtrudniej jest oprzeć się pokusie wody. obolałe ciało krzyczy na jej widok. każdy nerw drży z pragnienia. kąpiel jest błogosławieństwem minut. kiedy krew rozpływa się w wodzie, barwi ją delikatnie. przezroczysta ciecz zmywa ślady miłości bliźniego. życiodajna i życiobójcza czerwień zmysłowo i podstępnie osiada na granicy tafli, na brzegach zbiornika. ciemną smugą znaczy grzech obmycia. mikroskopijne brunatne cząsteczki mieszają się z brudem, potem, łzami, śluzem… stapiają w jedno. wchodzą pod paznokcie, przenikają do wewnątrz, naznaczają od środka. szorstkie włosie szczotki w panice biega po brzegach wanny. zdążyć, zdążyć ukryć grzech.
***
mgła jest dobra. mgła go niepokoi. boi się mlecznej masy za oknem. drży z czołem zroszonym potem, przyciskanym do szyby. jest dobrze. zaraz zacznie czytać, żeby zająć mózg czym innym. żeby zapomnieć o tej cholernej mgle. wierzy, że to dusze zmarłych, skrzywdzone za życia, żądne sprawiedliwości, szukają jej wśród żywych. chcą pomścić swoją krzywdę. to takie śmieszne połączenie, on – nowoczesny człowiek sukcesu z głową pełną zabobonów. z wierzchu macho, w środku zastraszone dziecko. tak naprawdę boi się często. najczęściej samego siebie, gdy na podłodze jest już wystarczająco dużo krwi. jest jak ten produkt w reklamie – dwa w jednym: elegancki biznesmen i kat.
***
kat. to słowo nosi w sobie wbudowany paradoks. jeśli je odwrócić wychodzi tak czyli dokładne zaprzeczenie krzyków ofiary. ironia boska bywa bolesna.
***
kakofonia dźwięków zalewa chłostany umysł falą nieświadomości. dźwięki skamlą, śpiewają, wołają. kiedy uderzy się z boku wystarczająco mocno, ból zamienia się w błagalną pieśń, w psalm, w modlitwę w najczystszej postaci – brzmiącej w ciele, ale jakby gdzieś poza nim. ta modlitwa wędruje, zazwyczaj do góry, wnika w podłogę, w ściany, kaloryfer, szyby, przemyka chyłkiem do mieszkania sąsiadów. – andrzej, słyszysz? co to za dziwny dźwięk? jakby wycie… – pewnie sąsiad z dołu psa sobie sprawił.