Od małego uczono ją szacunku do drugiego człowieka – innych dzieci, osób starszych i chorych, rodziny i obcych, tych, na kierowniczych stołkach i tych, którzy sprzątali ulice. Takie rzeczy jak pochodzenie, kolor skóry, wyznanie czy zajmowane stanowisko nigdy nie miały znaczenia – szacunek należał się wszystkim. Przyjmowała tę wiedzę, żyjąc w przekonaniu, że tak właśnie wygląda świat. Pewnego dnia zrozumiała, że ludzie, którzy ją otaczają nie szanują jej, ale plakietkę, którą nosi.
Już jako dziecko biegała po domu z pustą butelką po dezodorancie i „przeprowadzała wywiady” z każdym, kto nawinął jej się pod rękę. Jako dwunastolatka doskonale orientowała się w polityce (później jej przeszło) i sprawach społecznych. Marzyła, by zostać dziennikarką.
Wiele lat później i wiele marzeń później, trafiła na staż do gazety. Nie żeby jakoś szczególnie chciała – ot, trzeba było zaliczyć jakoś te studenckie praktyki. O dziwo – spodobało jej się. Praktyki się skończyły, skończył się rok akademicki, ona sama wróciła do redakcji z pytaniem o możliwość podjęcia pracy. Podjęła.
Przez kilka miesięcy nic nie wzbudziło jej podejrzeń, nie dało do myślenia – nawet wtedy, gdy dyrektor ogólniaka, w którym się uczyła, kłaniał jej się w pas, zapraszając na herbatkę.
Mijały kolejne miesiące, nic się nie zmieniało. Uciekając przed wzrastającą frustracją, zarejestrowała się w urzędzie jako osoba bezrobotna. Taki był chyba plan, choć nie przez nią opracowany, bo niemal natychmiast dostała informację, że w telewizji poszukują kogoś na staż. Poszła w różowej bluzce, powiedziała trzy zdania o sobie, dostała telefon, że to ją wybrali. Została na kolejnych sześć lat.
Zaślepiona szczęściem, jakie ją spotkało, nie zarejestrowała, że ludzie zaczynają ją traktować inaczej. Ci, którzy do tej pory zupełnie nie zauważali jej istnienia, nagle zatrzymywali się, by powiedzieć „Cześć”. Ci, którzy nią pomiatali, z uśmiechem otwierali jej drzwi. Rodzina podzieliła się na tych, którzy byli z niej dumni i tych, którzy jej zazdrościli. Obcy mówili do niej z szacunkiem, przytakiwali i kiwali głowami ze zrozumieniem.
Pewnie żyłaby w tej błogiej nieświadomości, gdyby pewnego ostatniego dnia, pewnego roku nie trafiła na pewną „domówkę”, na której pewien podchmielony młody człowiek nie zaczął jej zadawać dziwnych pytań. Nie ma w tym właściwie nic niezwykłego, że podchmieleni młodzi ludzie zadają pytania, rzecz w tym, że ów młodzieniec dobitnie uświadomił jej, że nie interesuje go JEJ zdanie – jego interesuje zdanie PANI REDAKTOR. Do domu wróciła zniesmaczona.
Od tej pory zaczęła baczniej obserwować swoje otoczenie. Wciąż łudziła się, że swoją mądrością/sposobem bycia/inteligencją/talentem (niepotrzebne skreślić) zasłużyła na ich sympatię i szacunek. Z premedytacją ukrywała plakietkę, informującą, że jest dziennikarką, przedstawiała się jedynie własnym nazwiskiem i patrzyła jak na jej oczach znika pseudoszacunek, w którym się pławiła.
Odkryła, że ludzie lubią czcić złote bożki, uwielbiają blask pieniędzy i sławy. Odkryła, że kłaniali się nie jej, a plakietce, zawieszonej na jej szyi. Ona sama, jako człowiek, nie miała dla nich żadnej wartości – nieważne jakie posiadała umiejętności i wiedzę, jak była miła i interesująca, obchodziło ich tylko co mogą zyskać na znajomości z nią. Gdy zdejmowała z szyi identyfikator, dla nich, stawała się nikim.
Wprowadziła w życiu selekcję. Była jak „bramkarz” przed wejściem do lokalu, tyle, że nie analizowała wyglądu, a zachowanie. „Nowych” poddawała próbie czasu – większość się wykruszała, widząc, że nie ma koneksji, na które liczyli. Zostawali najwytrwalsi, Ci, którzy potrafili zadzwonić z pytaniem czy wszystko u niej w porządku, zaproponować spotkanie przy herbacie i wspólne gapienie się na przepływającą rzekę. Zostali Ci, którzy chcieli ją poznać, Ci, którzy za plakietką dostrzegli człowieka…
Foto: Maciej Słupski
Txt tego lata. Szybki i punktujący. Bravo.