Już od progu czuję zapach kawy. Z głośników sączy się delikatna muzyka, słychać ciche rozmowy, za ladą krząta się kobieta o łagodnym uśmiechu i szczęśliwych oczach. Wiem, że za chwilę podejdzie, by zapytać na co mam dzisiaj ochotę, a ja jak zwykle w przypadku tego wyboru, zdam się na nią. I jak zwykle będzie idealnie – aromatyczna herbata, odrobina słodyczy, ciepła, klimatyczna przestrzeń i czas… by w końcu zatrzymać gonitwę myśli.
Nie pamiętam kiedy pierwszy raz odwiedziłam białostockie „Pożegnanie z Afryką”. To było dawno. Bardzo dawno temu. Później na wiele lat zapomniałam o tym miejscu, ale kiedy w końcu wróciłam, wiedziałam już, że to powrót nie tylko na chwilę.
To magiczne miejsce powstało w 1995 roku. Jego twórcami są Marta i Zbyszek – małżeństwo. Oboje pochodzą z Białegostoku i to z tym miastem postanowili związać swoje życie. – W Białymstoku nie było mnie właściwie tylko przez chwilę, wyjechałam do Warszawy studiować geologię. Zaczęłam studia, ale wkrótce okazało się, że moje wyobrażenia na temat zawodu geologa niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Wróciłam i trzeba było znaleźć dla siebie jakieś zajęcie i jakieś miejsce. Trochę zajmowaliśmy się handlem, ale ciągle chcieliśmy spróbować czegoś innego – wspomina Marta.


Wkrótce pojawił się pomysł założenia sklepu i pijalni kawy. A zaczęło się… od miłości do Czarnego Lądu. Rodzice Marty pracowali w biurze projektów i wyjechali na kontrakt do Afryki, dzięki czemu ona sama miała możliwość spędzenia tam wakacji. Jak przyznaje – natychmiast pokochała to miejsce. Nic więc dziwnego, że lata później postanowiła stworzyć swoją małą Afrykę w rodzinnym mieście. – Któregoś razu, przeglądając czasopismo, trafiliśmy na artykuł, poświęcony rodzinnemu biznesowi. Zobaczyłam nazwę Sklep z kawą „Pożegnanie z Afryką”. W pamięci miałam film o tym samym tytule, w którym Meryl Streep wcieliła się w rolę Karen Blixen – pierwszej kobiety, która założyła plantację kawy w Kenii. Na początku filmu bohaterka wypowiada słowa: „Miałam farmę w Afryce”, więc ja pomyślałam sobie, że będę miała sklep z kawą w Białymstoku – moja rozmówczyni uśmiecha się, opowiadając tę historię.
To był impuls. Pojechali do Krakowa, ponieważ tam właśnie znajdował się ów rodzinny biznes, o którym przeczytali. Właściciele zaakceptowali ich pomysł otwarcia sklepu o tej samej nazwie w Białymstoku i tak powstało ich własne „Pożegnanie z Afryką”. Na początku był to po prostu pomysł na zarabianie pieniędzy, który z czasem stał się sposobem na życie i pasją.
Początki nie były łatwe. Gdy zaczynali prowadzić interes, nie mieli o tym pojęcia, a w stolicy Podlasia nie było jeszcze takich miejsc. Nie było też Internetu, więc wiedzę czerpali z książek, a przede wszystkim z… praktyki.

Nie brakowało też chwil zwątpienia. Szybko okazało się, że dobre chęci i starania nie wystarczą, by biznes zaczął dobrze prosperować, a to, co wyglądało na przyjemne zajęcie, wymaga też sporo zachodu. Nie poddali się jednak, skupili się na pracy, która zaczęła sprawiać im radość. Dziś otwarcie mówią, że „Pożegnanie z Afryką” to całe ich życie: – Nasza córka miała 5 lat, gdy założyliśmy sklep. Właściwie tutaj się wychowała. Po zajęciach w przedszkolu, a później w szkole, siadała pod ladą lub gdzieś pod stolikiem i odrabiała lekcje, tutaj się bawiła i też wyrosła w tych oparach kawy. Zresztą w naszym przypadku sfery: zawodowa i prywatna się przenikają – w domu często rozmawiamy o tym, co dzieje się w sklepie, dużo rzeczy także przygotowujemy w domu. O wszystko musimy zadbać sami: o zaopatrzenie, marketing, kontakt z mediami, nawet o takie przyziemne kwestie jak sprzątanie czy naprawa czegokolwiek – mówi Marta.

Po ponad dwudziestu latach pracy, wciąż nie mają na koncie milionów, nie przekształcili „Pożegnania…” w wielkie przedsiębiorstwo, ale – jak podkreślają – znaleźli swój sposób na życie. Klienci są dla nich jak goście – do każdego należy podejść indywidualnie. – Nie jesteśmy anonimowymi właścicielami, angażujemy się w to, co robimy. Ja bardzo przejmuję się każdą osobą, która odwiedza „Pożegnanie z Afryką”. Poza tym dbamy o pewną stałość – ludzie wracają do nas ze względu na atmosferę, na panujący tu spokój. Jeśli ktoś po 20 latach wróci do Białegostoku, to wypije u nas taką samą kawę i zje taki sam mazurek bakaliowy, jakich miał okazję skosztować przed wyjazdem. Zadowolenie klientów, uśmiech na ich twarzach daje nam dużo energii do dalszego działania – przyznaje szczęśliwa właścicielka sklepu i dodaje, że „Pożegnanie…” ma też inny, kulturalny wymiar: – Organizujemy różnego rodzaju spotkania okołokulturalne. Ja trafiam w swoim życiu na dobrych ludzi, którzy chcieliby coś dać innym, robić coś z pasją, którym zależy nie tylko na tym, by zarabiać pieniądze. W ten sposób nawiązaliśmy współpracę np. z panią Edytą Poskrobko, która już od kilku lat prowadzi w naszej pijalni cykl spotkań z baśnią w roli głównej. Dla nas to swego rodzaju misja.
Słysząc to, zamyślam się na chwilę, by kolejny raz utwierdzić się w przekonaniu, że najlepsze pomysły, najpiękniejsze miejsca, rzeczy i idee, rodzą się z pasji. To pasja daje ludziom energię do działania i motywuje ich do codziennej pracy. Ano właśnie! „Pożegnanie…” jest otwarte codziennie. Gdy pytam Martę o urlop, zaczyna się śmiać: – Właściwie, gdyby tak zliczyć wszystkie wolne dni w ciągu roku, to sklep jest zamknięty przez jakieś sześć. Nie mamy wakacji, nie wywieszamy na drzwiach kartki „Przerwa urlopowa”. Pewnie po tylu latach powinnam się nauczyć przekazywania części obowiązków, ale to przecież moje miejsce i lubię sama wszystkiego dopilnować.

Na koniec naszej rozmowy wracam na chwilę do Afryki – fascynacji, od której zaczęła się ta „kawowa przygoda” Marty i Zbyszka. – Nie chciałabyś znowu tam pojechać? – pytam i widzę, jak w łagodnych oczach Marty zapalają się iskierki: – Powrót na Czarny Ląd ciągle jest w strefie moich marzeń i wyobrażeń, choć ja mam w głowie piękne wspomnienia Afryki, jakiej już nie ma. Może też boję się trochę, że ten powrót byłby dla mnie rozczarowujący…
Może to i dobrze – myślę sobie, wychodząc na schowaną w cieniu, wąską uliczkę Waryńskiego. Jeszcze by się jej spodobało na tym Czarnym Lądzie i zechciałaby zostać. I co byśmy wtedy zrobili, bez tej naszej, białostockiej „Afryki”?
Jeśli macie ochotę poznać moją niezwykłą bohaterkę osobiście, musicie odwiedzić:
Sklep i pijalnię kawy „Pożegnanie z Afryką”
Ul. Waryńskiego 4, Białystok
Do zobaczenia 🙂


