Nie było złości, żalu, krzyku i wzajemnych oskarżeń. Nie było przekleństw ani rzucania przedmiotami. Był spokój, szczerość, szacunek. Była wzajemna troska i zrozumienie. Było poczucie bezpieczeństwa. Był nawet uśmiech, choć oczy zdążyły się zaszklić… A więc tak wygląda koniec…
„Koniec” brzmi strasznie. Samo to słowo wywoływało w niej mdłości. Gdy o tym myślała, czuła jak brakuje jej tchu. Oczywiście brała pod uwagę taką ewentualność, ale nadzieja tego wieczoru wyjątkowo uparcie tkwiła w jej głowie.
Próbowała myśleć racjonalnie, ale uczucia były zbyt silne, nie zostawiły miejsca na logikę.
Była przerażona perspektywą utraty fragmentu siebie. Zdawała sobie sprawę, że to będzie operacja na żywym organizmie – zdezynfekować, wyciąć bolący fragment, zaszyć. Bez znieczulenia.
Była przygotowana na ból. Bała się, bo skutków zabiegu nikt nie był w stanie przewidzieć. Zagoi się, a może zacznie ropieć? Przeżyje czy nie?
Nasłuchała się tych wszystkich historii o krzykach rozpaczy, dantejskich scenach i aktach poniżenia. Nic takiego nie miało miejsca…
Operacja przebiegła sprawnie. Trzymał ją za rękę, słyszała jak otula ją jego ciepły głos. Ku własnemu zdumieniu – rozumiała.
Szwy założył bardzo umiejętnie – równe, delikatne, tak by w przyszłości nie szpeciły, by były niemal niewidoczne, jakby ich nie było…
Na pożegnanie długo trzymał w ramionach trzynaście lat życia. Jak gdyby nie chciał puścić – łudziła się.
Zdołała wykrzesać z siebie słaby uśmiech, lecz gdy tylko się odwróciła, tama pękła.
Otworzyła drzwi i weszła do pełnego ciszy mieszkania. Z korkowej tablicy zdjęła wspólne zdjęcie. Dotknęła miejsca, gdzie dwie godziny temu było serce. Poczuła pustkę – zabrał je ze sobą.