***
Zmiana ciśnienia, strugi deszczu, a może nowy lek. Tak czy inaczej obudziłam się z potworną migreną. Utknęłam za bezpieczną szybą, z widokiem na nagie drzewa. Ile czasu można siedzieć na łóżku gapiąc się w jeden punkt? Wieczność – aż myśli przestaną galopować, wieczność – aż uspokoi się oddech, wieczność – aż zobojętnienie na ból i na rzeczywistość ogarnie całe ciało.
O tym, że człowiek jest sztuczną siłą woli podtrzymywany przy życiu świadczą tylko nieregularne wstrząsy, drgawki występujące zupełnie niezależnie od nałożonych na siebie warstw ubrań. Tylko wrzosy na biurku zachowują całkowity spokój, zawsze. Rozparte w wygodnej, białej doniczce obserwują świat z poziomu ziemi. Jeśli dostarczać im odpowiednią ilość wody to nigdy się nie skarżą.
Moje migrenowe 1,5 butelki niegazowanej znika szybko, ale i tak ginie niezauważone. Organizm walczy ze mną przy pomocy dwóch strategii. Najpierw krzyczy o więcej, więcej wszystkiego. Potem obojętnieje, marzy tylko o spokoju, a każdy ruch w najbliższej przestrzeni postrzega jako natręctwo, to go drażni.
Z czasem ten stan się pogłębia, brakuje odpowiedzi na bodźce z zewnątrz. Komendy słowne są rejestrowane sporadycznie, obrazy wcale. Ludzie wokół przestają istnieć, bo kiedy przechodzą obok, mózg zajęty jest oglądaniem własnych projekcji.
I uparcie powraca, wywołująca poczucie winy wobec bliskich, niechęć do jutra…
Foto: unsplash.com