Kilka lat temu, pewien operator telewizyjnej kamery stwierdził, że nie mam poczucia humoru (tak Pawełku, będę Ci to wypominała do końca życia). Do tej pory żyłam w przekonaniu, że ma rację. Po obejrzeniu filmu „Lolo” nie jestem już tego taka pewna.
Już chyba wszyscy wiedzą, że do kina chodzę bardzo rzadko i że filmy zazwyczaj mnie nudzą. Dodam jeszcze, że nie znoszę brzmienia języka francuskiego, co oznacza, że od francuskich filmów trzymam się z daleka. Jak więc łatwo się domyślić, dość spontaniczny pomysł pójścia do kina na francuską komedię romantyczną, nie zrodził się w mojej głowie.
O dziwo, do tematu podeszłam z wielkim entuzjazmem, gdyż marzył mi się już ekran inny aniżeli komputera czy smartfona. Tenże entuzjazm przełożył się najwyraźniej na odbiór filmu, gdyż z kina wyszłam dość rozchichotana.
Historia jest – jak na komedię romantyczną przystało – dosyć prosta. Violette (w tej roli Julie Delpy), czterdziestolatka z Paryża, pracująca w branży modowej, będąc na wakacjach, poznaje Jeana-René (granego przez Dany’ego Boona)– zdolnego informatyka z Biarritz. To, co początkowo miało być niewinnym romansem przeradza się w poważny związek. Jean-René przenosi się do Paryża, by być bliżej ukochanej, jednak zamiast oczekiwanej pełni szczęścia pojawia się problem w postaci syna Violette.
Lolo (gra go Vincent Lacoste)ma dwadzieścia lat, jest rozpieszczony, pewny siebie i niezwykle zaborczy wobec matki. Pojawienie się w jej życiu nowego partnera, z pozoru przyjmuje spokojnie, w rzeczywistości jednak natychmiast zaczyna snuć plan pozbycia się mężczyzny. Kolejne intrygi młodego człowieka doprowadzają do serii zabawnych sytuacji. Z czasem coraz bardziej widoczne stają się różnice charakterów głównych bohaterów oraz różnice klasowe. Prostolinijny, pozbawiony dobrego gustu, szczery i nieco naiwny Jean-René zostaje w pewnym momencie nazwany przez Violette „kmiotem z Biarritz”, którego największym atutem jest… duży penis.
A skoro już dotarliśmy do penisa, zatrzymajmy się na chwilę przy temacie seksu. Co prawda film jest z gatunku komedia romantyczna, ale jedynym bohaterem, któremu znane jest pojęcie „romantycznej miłości” wydaje się być Jean-René. Zarówno tytułowy Lolo, jak i przyjaciółka Violette – Ariane (w tej roli Karin Viard) skupiają się raczej na zaspokojeniu swoich seksualnych potrzeb, niźli próbach zbudowania solidnych relacji damsko-męskich. Powiedziałabym nawet, że wbrew obiegowej opinii, jakoby mężczyźni myśleli tylko o jednym, w tym filmie o seksie myślą i mówią przede wszystkim kobiety. I są przy tym dość bezpośrednie.
Jeśli chodzi o humor sytuacyjny – było średnio zabawnie, a momentami wcale. Niedostatki w tej materii, wynagradzały niezłe dialogi i gra aktorska Julie Delpy oraz Dany’ego Boona.
Prawdę powiedziawszy, nie ma w tym filmie nic zaskakującego, nic oryginalnego, a mimo to oglądało mi się go całkiem nieźle. To taka niezbyt skomplikowana forma rozrywki, przy której umysł ma szansę odpocząć (wysilać się nie musi).
Tytuł: Lolo
Reżyseria: Julie Delpy
Scenariusz: Julie Delpy, Eugénie Grandval
Premiera: wrzesień 2015 – świat, czerwiec 2016 – Polska
Występują: Julie Delpy, Dany Boon, Vincent Lacoste, Karin Viard i inni
Plakat: materiały dystrybutora/źródło: www.filmweb.pl
Foto: unsplash.com