W życiu tak już bywa, że nawet te najlepsze rzeczy kiedyś się kończą. W grudniu zakończyła się moja, trwająca kilka lat, przygoda książkowa w wydaniu telewizyjnym. To przykra dla mnie wiadomość, tym bardziej, że było to moje pierwsze, ukochane, telewizyjne dziecko. Nie piszę jednak o tym, by się żalić, ale by opowiedzieć Wam o tym, co zdarzyło się później…
Od początku wiedzieliśmy, że nie robimy programu dla mas. To nie było reality show, przegląd talentów wszelakich ani szukanie żony dla rolników. To był program o książkach. Dwanaście minut, w trakcie których spotykaliśmy się z autorem, a następnie: literaturoznawcą, historykiem, etnografem, dziennikarzem… – w zależności od tematu, by porozmawiać o prezentowanej pozycji wydawniczej.

Od początku były problemy ze zdobyciem sponsorów. Bo kto dziś czyta książki? Ot, garstka inteligentów lub oszołomów. W dobie społeczeństwa obrazkowego, słowo przestaje mieć znaczenie, schodzi na dalszy plan, a o czymś takim jak „misja” w mediach zapomniano już dawno.
A jednak… dzięki pracy i zaangażowaniu całego zespołu, udało nam się przetrwać na antenie kilka lat.
Ten program to była jedna z najcenniejszych lekcji i jedna z najbardziej fascynujących przygód, jakie zesłał mi los. Poznałam niesamowitych, pełnych pasji ludzi – zarówno bohaterów naszego programu, jak i recenzentów. Miałam okazję pracować z wybitnymi fachowcami, dzięki życzliwości których poznałam znaczenie słowa „zespół”. W końcu lepiej poznałam region, w którym mieszkam i odkryłam jakie pokłady talentu pisarskiego skrywa Podlasie.
Kiedy zapadła decyzja o zdjęciu programu z anteny, zrozumiałam, że oto zakończył się pewien etap mojego życia. Czułam się w obowiązku podziękować tym wszystkim, którzy przyczynili się do powstania programu, ale to, co otrzymałam w zamian przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Oto nagle, nie tylko bliscy, ale też Ci niemal obcy, których talent podziwiałam i których ogrom wiedzy sprawiał, że czułam się zawstydzona, zaczęli przesyłać mi podziękowania za naszą pracę. Były ogólniki i historie prywatne, był żal i nadzieja, że to, co udało nam się stworzyć przetrwa gdzie indziej, w innej formie. W świecie, w którym mało kogo stać na spojrzenie dalej niż czubek własnego nosa, poświęcili swój czas i energię, by okazać mi swoje wsparcie.
Nigdy nie sądziłam, że to, co robiłam doceniało tak wiele osób. Chyba dopiero teraz, po czasie, pojęłam wartość rzeczywistą naszych działań…
Paradoksalnie, to, co miało mnie osłabić – wzmocniło. Przekonałam się, że nie jestem sama i upewniłam się, że droga, którą wybrałam, jest tą właściwą. Bardzo Wam za to dziękuję.