Wrocław, Augustowszczyzna, tajemnicza zbrodnia i powiązania rodzinne, jakich nikt by się nie spodziewał – to wszystko znajdziecie w książce Małgorzaty Starosty „Pruskie baby”. O ile właśnie tego szukacie…
Już dawno nie miałam tak mieszanych odczuć po przeczytaniu książki. Miało być lekko, łatwo, przyjemnie i zabawnie, ale… coś poszło nie tak.
Główna bohaterka – Edyta Prusko, postanawia spędzić Wielkanoc z rodziną. Jej małżeństwo od dłuższego czasu jest fikcją – z mężem niewiele ją łączy, a teściowa jej nie znosi, dlatego z ulgą i bez wyrzutów sumienia, Edyta pakuje walizki i wyjeżdża do rodzinnego Augustowa. Zostawiony samemu sobie szanowny małżonek – Rafałek nie próżnuje, korzysta z „wolności”, próbując uwieść piękną koleżankę z pracy – Ulę. Ich wspólna, suto zakrapiana alkoholem kolacja, kończy się jednak dla Rafała potężnym kacem, częściową amnezją, wezwaniem na policję i… informacją o zabójstwie Uli. Mało tego! Okazuje się, że denatka była kuzynką jego żony!
Czy maminsynek Rafałek był zdolny do popełnienia morderstwa? Dlaczego Ula umówiła się z mężem kuzynki? I jaką rolę w całej tej sprawie odgrywają rodzinne historie z przeszłości? Żeby się dowiedzieć, musicie przeczytać książkę, ja tymczasem podrzucam garść moich „polekturowych” refleksji.
Pierwsze wrażenie – ktoś tu chciał być jak Joanna Chmielewska, ale… Chmielewska była jedna, jedyna i niepowtarzalna. Niby jest tu sporo humoru sytuacyjnego, tyle że… nie bardzo miałam się z czego pośmiać – zupełnie mnie ta książka nie bawiła.
Opisy historii Augustowa wyglądają trochę jak „kopiuj – wklej” z jakiegoś przewodnika czy encyklopedii, warto jednak docenić próbę przemycenia wiedzy o regionie. Jednocześnie warto wyjaśnić pewne kwestie, ponieważ nieco się zdziwiłam, czytając że „Pięć kobiet maszerowało wzdłuż kanału, podziwiając uroki suwalskiej przyrody” [s.40]. Faktycznie, Augustów leży na Suwalszczyźnie, ale używanie zamiennie określeń suwalski/augustowski jest dla czytelnika zwyczajnie mylące – sama musiałam cofnąć się o kilka stron, by rozwiać pojawiające się w mojej głowie wątpliwości, dotyczące tego, gdzie właściwie mieszka rodzina głównej bohaterki – w Suwałkach czy Augustowie. Pojawia się też w tej opowieści miejscowość Białobrzegi i restauracja „Stara Stanica”, która podejrzanie mocno kojarzy się z restauracją „Stary Młyn” w Białobrzegach właśnie. Widać w tych opisach pewną fascynację północno-wschodnią Polską, ale znacznie ciekawsze, żywe, plastyczne i naturalne wydały mi się fragmenty, w których mowa o architekturze Wrocławia.
Jeśli chodzi o wątek kryminalny, to cała ta historia byłaby dość przyjemnym czytadłem, gdyby nie to, że Małgorzata Starosta zafundowała swoim czytelnikom takie ćwiczenia logiczno-pamięciowe, że… mało kto im podoła. Jednym z istotnych elementów powieści jest rodzinna opowieść, serwowana kolejno przez seniorkę rodu oraz jej córkę (i zdaje się jeszcze jakąś ciotkę?). Jej zrozumienie ma kluczowe znaczenie dla rozwiązania tajemnicy śmierci Uli. Rzecz w tym, że „połapanie się” w tych rodzinnych powiązaniach, graniczy z cudem, zwłaszcza, że te same imiona kobiece pojawiają się w tejże rodzinie, w różnych pokoleniach, np. jest ciocia Martyna i Martynka – siostra Edyty. To sprawia, że całość wydaje się być potwornie zagmatwana. Przyznaję – nawet nie próbowałam sprawdzić czy to się w ogóle „trzyma kupy”, a może powinnam, ponieważ znalazłam kilka nieścisłości w fabule, np. raz czytamy, że sąsiadka Edyty – Pani Ilnicka nie wiedziała, iż Edyta ma męża, w innym miejscu, że owszem – Edyta jej o jakimś mężu wspominała, raz Rafałek zeznaje, że zszedł do auta po służbowego laptopa, w innym fragmencie czytamy, że nie pamiętał po co zszedł. Pojawiła się nawet chwilowa zmiana narratora – z trzecioosobowego na pierwszoosobowego i tak na s. 17 czytamy: „(…) wyszeptała mama, patrząc na mnie z miłością”.
A skoro już przy rodzicach głównej bohaterki jesteśmy… Tak, ja wiem, że to są postaci drugoplanowe, ale wyjątkowo bezbarwne i nijakie. Choć ojciec i matka to dwa odrębne byty, mówią jednym głosem – autorka nie pokusiła się o nadanie im jakichkolwiek cech charakterystycznych, a scena w której rodzice uświadamiają Edycie, że jest współwinna swoich problemów małżeńskich, to chyba najgorzej napisana scena w całej książce.
Szkoda, bo myślę, że jest tu potencjał na naprawdę niezłą komedię kryminalną, a zabrakło przede wszystkim solidnej redakcji, wyłapania nieścisłości, niekonsekwencji, wskazania momentów potencjalnie trudnych w odbiorze lub wprowadzających zbędny zamęt.
Na pocieszenie dodam, że spisał się za to grafik, bo okładka wygląda na tyle ciekawie, że sięgnęłam po tę książkę.
Naprawdę nie znajduję przyjemności w krytykowaniu jakichkolwiek publikacji. Zawodowo współtworzę pismo literackie i wiem, że nie sposób uniknąć błędów oraz złych decyzji. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Tym bardziej przykro mi, że tego uważnego oka, na etapie powstawania książki, zabrakło. Mam nadzieję, że Małgorzata Starosta jeszcze powróci w cyklu „Przeczytałam, to się wypowiem” – zwłaszcza, że „Pruskie baby” to pierwsza część trylogii – a ja będę mogła z czystym sumieniem polecić Wam jej książki.
Wydawca o książce:
Nikt tak nie potrafi zepsuć świąt jak własna rodzina. Zwłaszcza, gdy znienacka postanawia dać się zabić…
Edyta, uciekająca od nieszczęśliwego małżeństwa na rodzime Podlasie, niespodziewanie znajduje się w centrum kryminalnej intrygi. Rodowe sekrety, jeden po drugim, wdzierają się w sielską atmosferę Wielkanocy. Komendzie Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu patrzy na ręce ABW, w Augustowie na jaw wychodzą zaskakujące koligacje, a zbiegi okoliczności mnożą się niczym grzyby po deszczu. Nieszczęśliwa dziewczyna, samolubny maminsynek, zdemoralizowana kuzynka, przebojowa babcia i błyskotliwy policjant. A nawet trzech policjantów.
„Pruskie baby” to ciepła, pełna humoru opowieść o poszukiwaniu siebie, sile rodziny i tajemnicach z przeszłości. Czy ta Wielkanoc mogłaby wyglądać inaczej? Z pewnością, gdyby tylko przytrafiła się komuś innemu.
Tytuł: Pruskie baby
Autor: Małgorzata Starosta
Wydawca: Wydawnictwo Vectra
Ilość stron: 308
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN: 978-83-65950-37-6