Usłyszałam ostatnio, że żyjemy w najlepszych czasach. Trudno się z tym nie zgodzić, jeśli weźmiemy pod uwagę rozwój nauki i techniki oraz możliwości, jakie współczesny świat daje człowiekowi. Postęp w medycynie, innowacyjne, proekologiczne rozwiązania w budownictwie, sprzęt sportowy, zaprojektowany tak, by ułatwić bicie kolejnych rekordów, roboty zdolne wykonywać coraz więcej, coraz bardziej skomplikowanych czynności itp. Można by długo wyliczać owe „błogosławieństwa” współczesnego świata, jest tylko jedno ALE. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że otacza mnie spora grupa ludzi, którym wszystko w życiu przychodzi ZA łatwo i ZA szybko.
Nie jestem zwolenniczką teorii, że milionerzy to złodzieje i przestępcy, ani że harówka od rana do nocy to jedyny sposób na osiągnięcie czegoś w życiu. Wręcz przeciwnie, myślę, że sukces powinno się budować na pasji i zaangażowaniu, bo tylko wówczas mamy szansę na satysfakcjonujące życie. Rzecz w tym, że coraz więcej, zwłaszcza młodych ludzi, uważa, że pieniądze, sława, władza – postrzegane jako synonimy sukcesu – po prostu im się należą. Chwilami bywa to dość komiczne, gdy młody człowiek bez doświadczenia i praktycznej wiedzy oczekuje, że od razu obejmie kierownicze stanowisko, a jego zarobki osiągną poziom co najmniej kilkanaście razy wyższy, aniżeli średnia krajowa. „Cudownym dzieciom”, jak ich nazywam, nie brak ambicji (całe szczęście), ale brak im pokory i cierpliwości (niestety).
Żeby jednak nie wyszło na to, że jestem uprzedzona do złotej, polskiej młodzieży, dodam, że powszechna dostępność dóbr wszelakich i wszechobecny konsumpcjonizm sprawiły, że zmiany następują także w mentalności starszego pokolenia. Pojęcie towaru deficytowego właściwie nie istnieje w przypadku przeciętnego Kowalskiego – półki sklepowe są pełne, magazyny wypełnione po brzegi, jeśli więc pozwalają na to fundusze, garderoba, sprzęty RTV i AGD czy samochody wymieniane są regularnie. Nikt nie kłopocze się naprawą odkurzacza, ponieważ jest ona nieopłacalna i za dużo z tym zachodu, łatwiej jest kupić nowy.
Oczywiście, że cieszę się z tego dobrobytu, ale obawiam się, że tempo życia i łatwość, z jaką sięgamy po to, co jeszcze 30 lat temu należało do kategorii „marzenia”, sprawia, że nie umiemy już cieszyć się z małych rzeczy. Zakupy z mamą nie są świętem, jeśli takie wypady urządzamy sobie co kilka dni, nowy laptop nie sprawi radości, jeśli za trzy miesiące pojawi się kolejny… Nie doceniamy i nie szanujemy tego, co posiadamy, jeśli przyszło nam to ZA łatwo i ZA szybko.
Co gorsza, dotyczy to nie tylko sfery materialnej. Jeśli chodzi o relacje międzyludzkie wcale nie jest lepiej – nie walczymy już o związki, bo łatwiej jest się rozstać, aniżeli rozwiązać problemy, które się pojawiły, nie dbamy o przyjaźnie, bo zaganiani „nie mamy na to czasu” i wygodniej nam odpuścić, niźli poświęcić wolny weekend na wizytę u przyjaciółki. Uciekamy w pracę, w przypadkowe, płytkie znajomości, w kontakt wirtualny. Substytuty prawdziwych, szczerych relacji znajdujemy ZA łatwo i ZA szybko. Często dopiero sytuacja kryzysowa uświadamia nam, że w rzeczywistości zostaliśmy sami.
Warto mieć ambicję, wielkie plany i śmiałe marzenia. Warto dążyć do ich realizacji, ale warto też pamiętać, że to, co łatwe i szybkie, często okazuje się nietrwałe i bezwartościowe.