Lektura niemal każdej książki, której akcja dzieje się w moim rodzinnym Białymstoku, wywołuje we mnie radość. A jeśli ta książka jest kryminałem, czyli gatunkiem, który uwielbiam, owa radość przeradza się w euforię. Podobne uczucia towarzyszyły mi, gdy sięgałam po „Pochłonięte” Martyny Bielskiej. Czy słusznie? Przeczytajcie sami.
Pandemia. W tunelu, łączącym dwa budynki Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Białymstoku znalezione zostają zwłoki kobiety. Denatka nie ma na sobie niczego poza biżuterią, a jej ciało zabarwione jest na różowo.
Sprawą zajmuje się prokurator Robert Narwiański, a wspiera go zespół z Komendy Miejskiej Policji z komisarzem Sławomirem Krupą na czele. Wsparcie się przyda, bo morderca dopiero zaczął swoje dzieło. Niebawem pojawia się kolejna ofiara. Łączy je fakt, że były kobietami, leczyły się onkologicznie i zginęły od zastrzyku fenolu w serce – tą metodą zabijali w czasie wojny naziści.
Równorzędną wobec Narwiańskiego bohaterką jest Olga Bukowska – dziennikarka, która wraca do Białegostoku po trudnych przejściach i solidnym zamieszaniu w życiu prywatnym. Rzuciła wykańczającą pracę i czuje, że zaczyna od nowa. Do pomocy przy sprawie zostaje zaangażowana po tym jak okazuje się, że naszyjnik „Różowej” z tunelu, należał kiedyś do babci dziennikarki. W latach 70. ubiegłego wieku został on jednak zrabowany.
Sama postać Olgi jest niezwykle ciekawa, bo choć to jedna z dwojga głównych bohaterów, tak naprawdę niewiele o niej wiemy, sporo możemy się za to domyślać z niedopowiedzeń. Olga niewątpliwie ma w sobie coś z autorki, która również jest dziennikarką. O ile jednak nic mi nie wiadomo o stanie psychicznym pani Martyny Bielskiej, o tyle Olga jest emocjonalnie niestabilna, rozedrgana, nosi w sobie smutek. Wyraźnie widzimy, że z czymś się zmaga, a ze zdawkowej rozmowy telefonicznej czy ze sceny w gabinecie psychiatrki (która przypomina mi pewną znajomą psychiatrkę z Białegostoku) wnioskujemy, że Bukowska ma synka, który jest z ojcem, najwyraźniej utrudniającym kobiecie kontakty z dzieckiem. Olga radzi sobie z rzeczywistością przy wsparciu leków, alkoholu lub uciekając w pracę, w którą angażuje się całkowicie.
Jest w tej postaci niewykorzystany potencjał, ona sama stanowi bowiem doskonały materiał na zupełnie inną książkę – o bólu, stracie, niezabliźnionych ranach, nieumiejętności wybaczenia sobie i odnalezienia się w rzeczywistości. Autorka przykrywa kryminalną historią znacznie głębszą i bardziej przejmującą opowieść. I mam nadzieję, że takowa kiedyś powstanie.
Między Olgą a prokuratorem Narwiańskim „coś jest”. I to coś trudno zdefiniować, to coś ich do siebie przyciąga. Ona zdaje się nawet liczyć na więcej aniżeli tylko współpraca i koleżeństwo, on jednak traktuje kobiety przedmiotowo, nie angażuje się, nie buduje trwałych relacji – jakby po rozpadzie małżeństwa wypracował w sobie rodzaj mechanizmu obronnego.
Sprawa seryjnego zabójcy i wyścig stróżów prawa z czasem – wciąga. Warto zaznaczyć, że autorka sięgnęła po niewyeksploatowany póki co wątek zagłady białostockich Romów, o których historia i współcześnie żyjący jakby zapomnieli. Sporo mówi się o tragicznym, wojennym losie żydowskich mieszkańców Białegostoku, o wątku romskim – wstyd się przyznać – przeczytałam po raz pierwszy właśnie w książce „Pochłonięte”.
Niestety, nie spisała się redakcja. To, co mi przeszkadzało to brak stylistycznej spójności i płynności tzn. mamy tu bardzo poetycko opisany spacer po Białymstoku w roli wstępu, ale w samej powieści spora część wstawek, dotyczących historii miasta wydaje się „kanciasta”, doklejona – jakby ktoś zrobił „kopiuj – wklej” z Wikipedii czy strony muzeum w Auschwitz, opis strajku kobiet wygląda z kolei bardziej jak fragment artykułu niż fragment powieści, opis terenów niedaleko torów kolejowych (ze s. 114) przypomina reportaż prasowy, wystąpienie Olgi przed policjantami w komendzie – jak fragment wykładu z psychologii. To żonglowanie formami było irytujące w procesie lektury, ale mam poczucie, że gdyby zadbano o wspomnianą już płynność całej opowieści, mogłoby to stać się znakiem rozpoznawczym autorki.
Chwilami miałam też wrażenie, że prokurator Narwiański mówi o czymś, o czym narrator zapomniał wspomnieć czytelnikowi – zabrakło tego jednego zdania wyjaśnienia skąd takie wnioski lub informacje.
Nad zakończeniem tej powieści nie będę się rozwodzić, wspomnę jedynie, że pozostawia ogromny niedosyt, ale też możliwość dopisania kolejnej części tej historii – czekam więc cierpliwie.
Chciałabym jeszcze na chwilę wrócić do fragmentów, dotyczących Białegostoku. Mimo, że wydały mi się dosyć kanciaste, faktem jest, że czytając „Pochłonięte” trafiamy na solidną dawkę informacji dotyczących stolicy województwa podlaskiego. Możemy też wybrać się w podróż śladami bohaterów powieści Martyny Bielskiej i odwiedzić np. miejsca odnalezienia zwłok, bo nie są to przypadkowe lokalizacje.
Podsumowując – tym razem zachwytu nie było, ale mimo pewnych niedoskonałości podobała mi się ta powieść. Oczywiście, że lokalny patriotyzm odgrywa tu swoją rolę, ale widzę w pisaniu Martyny Bielskiej ogromny potencjał i czekam na kolejne książki – zarówno kontynuację „Pochłoniętych”, jak i coś zupełnie innego gatunkowo.
Wydawca o książce:
Demony mrocznej przeszłości Białegostoku wracają, by upomnieć się o tych, o których nikt nie chce pamiętać…
Białystok, początek pandemii.
Choć wszyscy pochowali się w domach w strachu przed zarazą, nie oznacza to, że na ulicach zrobiło się bezpiecznie. Wręcz przeciwnie, to wymarzony czas na zabijanie. Dla prokuratora Narwiańskiego właśnie zaczyna się najtrudniejszy rozdział w jego dotychczasowym życiu zawodowym. Odnalezione przypadkowo zwłoki młodej kobiety, zabarwione na jaskrawy róż, są początkiem wyrachowanej gry mordercy z organami ścigania. Gry, w której każde kolejne ciało naprowadza na trop najmroczniejszych kart historii miasta.
Czy Narwiańskiemu uda się rozwikłać zagadkę i odkryć, dlaczego mściciel wybiera na swoje ofiary pacjentki z oddziału onkologicznego? Co łączy te zbrodnie z zagładą białostockich Romów, o których tragicznym losie nikt już nie chce pamiętać?
Szczupłe ciało kobiety miało jaskraworóżową barwę. Długie blond włosy wiły się luźno po jej szpiczastym lewym ramieniu i opadały na bezwładną pierś. Prawą rękę miała schowaną za karkiem razem z resztą loków. Jej głowa leżała na prawym przedramieniu, a łokieć opierał się o marmurową płytę, przez co podtrzymywał cały korpus. Kobieta siedziała na niewysokim obrotowym taborecie szpitalnym, dawno odrapanym z białej farby olejnej. W lewym rogu korytarza, tuż przy nowych, ale nieużywanych jeszcze drzwiach, w podziemnym przejściu do bloku chirurgii, przy zgaszonych światłach, dla osób przechodzących tunelem była niemal niezauważalna.
„Książka została napisana w ramach stypendium artystycznego Prezydenta Miasta Białegostoku z 2020 r.”
Tytuł: Pochłonięte
Autor: Martyna Bielska
Wydawca: Novae Res
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Rok wydania: 2023
Ilość stron: 286
ISBN: 978-83-8313-609-7