To moje pierwsze „spotkanie” z prozą Anny Sokalskiej – skusiła mnie piękna okładka, opis wskazujący na kryminalną zagadkę oraz tytuł „Mokosz. Bogini mokrej ziemi”, sugerujący obecność w treści książki motywów słowiańskich, o których wiem niewiele, a chętnie dowiedziałabym się więcej. Czy dałam się porwać tej opowieści?
Decydując się na lekturę „Mokoszy” Anny Sokalskiej nie miałam konkretnych oczekiwań, nie wiedziałam nawet jakie gatunki literackie „uprawia” autorka, jakie tematy porusza ani jaki ma styl. To była jedna z tych sytuacji, gdy książka trafiła w moje ręce przypadkiem – nie znajdowała się wcześniej na mojej, nieustannie wydłużającej się, liście „Do przeczytania”.
Mamy tutaj dwoje bohaterów, których moglibyśmy określić mianem głównych: Elenę Radłowską oraz Mariana Borysa. Fabuła skupiona jest wokół postaci Eleny – pięknej, tajemniczej kobiety, którą my – czytelnicy poznajemy, gdy w ogrodzie przy domu zostają znalezione zwłoki jej męża Igora, a na miejscu pracuje policja. To wtedy do akcji wkracza prokurator Marian Borys – mężczyzna po pięćdziesiątce, znudzony, sfrustrowany i zmęczony życiem, a jednocześnie doskonale wiedzący jak z systemu, w którym przyszło mu pracować, wyciągnąć dla siebie jak najwięcej.
„Świeżo upieczona” wdowa wzbudza w nim zarówno zainteresowanie, jak i… strach. Jest w niej coś niezwykłego, jakaś moc, trudna do nazwania siła oraz duma. Otrzymawszy łapówkę od teściowej Eleny – Jadwigi Radłowskiej, przekonanej że synowa ma coś wspólnego ze śmiercią swojego męża – prokurator Marian Borys przystępuje do zebrania dowodów winy. Nie tylko przepytuje znajomych Eleny czy jej byłą pracodawczynię, ale nawet jedzie do miejscowości skąd pochodzi jego podejrzana.
Im dłużej zajmuje się sprawą Eleny, tym więcej miejsca w jego myślach zajmuje ta kobieta.
Choć w samej historii widzę materiał na bardzo przyzwoity kryminał albo powieść obyczajową, realizacja tego pomysłu przez Annę Sokalską nie przypadła mi do gustu. A to za sprawą sposobu narracji. Autorka gwałtownie wrzuca czytelnika w wir wydarzeń – nie ma tu żadnego wstępu, wcześniejszego opisu sytuacji, mamy ciało w ogrodzie i żonę denata jako prawdopodobną podejrzaną. Dzieje się dużo i szybko, na naszych oczach między prokuratorem Borysem a Eleną toczy się psychologiczna bitwa. Jednocześnie Sokalska zdaje się prowadzić z czytelnikiem grę – sugeruje, że „coś wie, ale nie powie”. Mnóstwo jest tutaj niedomówień. Być może miał to być zabieg wzbudzający niepokój, lecz we mnie wzbudził jedynie irytację.
Przeszkadzała mi też tendencja „dolepiania” do tej narracji fragmentów, które zaburzały jej płynność np. nudny opis procedur prawnych, gdy Elena rozważa czy złożyć zeznania, raport z sekcji zwłok zawierający masę specjalistycznych sformułowań, które niczego nie wznoszą do tej historii czy fragment, w którym Sokalska przytacza koncepcje pochodzenia słowa „mokosz”, wyglądający jak fragment pracy naukowej. To wszystko stwarza wrażenie przekombinowania i chaosu. A szkoda, bo we fragmencie dotyczącym losów Eleny, gdy była dzieckiem, a następnie nastolatką, autorka udowadnia, że potrafi pisać niezwykle wciągająco, tworzyć spójne, płynne opowieści.
Jeśli chodzi o język – miałam wrażenie nadmiaru słów, rozbuchania. Okrągłe zdania, rozbudowane opisy, zamiast jednego określenia – stosowanie kilku. Miejscami bywa dość lirycznie, miejscami filozoficznie.
Gatunkowo trudno „Mokosz” jednoznacznie sklasyfikować – są tu elementy kryminału, powieści obyczajowej, próba wplecenia wątku słowiańskich bóstw, szczypta sensacji i romansu. Wielość potencjalnych opcji gatunkowych sprawia, że ta powieść jest po trosze wszystkim, ale żaden z wymienionych gatunków nie został w niej zrealizowany w sposób dla mnie satysfakcjonujący.
Poza głównym wątkiem (albo w jego tle) autorka dotyka wielu istotnych społecznie kwestii, takich jak m.in. stygmatyzacja w obrębie małej społeczności, alkoholizm, samobójstwo, depresja, niemożność posiadania dzieci, endometrioza, stereotypy dotyczące innej grupy etnicznej (Cyganie) – a to jeszcze nie koniec. Mamy tu mnogość tematów, z których każdy mógłby być kanwą oddzielnej opowieści.
Podsumowując – lektura „Mokoszy” Anny Sokalskiej okazała się być dla mnie doświadczeniem, niosącym ze sobą uczucie rozczarowania i irytacji. Nie zamierzam sięgać po inne tytuły tej autorki, ale… zawsze podkreślam, że mamy różne gusta i czytelnicze preferencje. To, że coś nie spodobało się mi, nie oznacza, że nie spodoba się Wam. Zachęcam więc do wyrobienia sobie własnego zdania na ten temat.
Dajcie też proszę znać w komentarzach czy czytaliście inne książki tej autorki, co o nich sądzicie, a jeśli jesteście po lekturze „Mokoszy” – jakie są Wasze wrażenia?
Wydawca o książce:
W każdej prawdzie jest ziarno kłamstwa.
Stroniąca od ludzi, młoda kobieta zostaje podejrzaną w sprawie o zabójstwo męża – odnoszącego sukcesy przedsiębiorcy. Nieliczne osoby, które ją znają, wystawiają jej sprzeczne świadectwa; niektórzy twierdzą nawet, że jest wiedźmą gotową posunąć się do wszystkiego, inni, że miała doprowadzić małżonka do szaleństwa i samobójstwa swoimi licznymi romansami.
Badający jej sprawę przekupny prokurator powoli ulega tajemniczemu urokowi małomównej kobiety i zaczyna gubić się w licznych wersjach prawdy.
Autor: Anna Sokalska
Tytuł: Mokosz. Bogini mokrej ziemi
Wydawca: Świat Książki
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Ilość stron: 256
ISBN: 978-83-8289113-7