Jaką moc ma zdjęcie? Czy jest w stanie wpłynąć na nasze poczucie własnej wartości i atrakcyjności? Czy może sprawić, że spojrzymy na siebie z zupełnie innej perspektywy?
Pamiętam swoją pierwszą sesję fotograficzną. Brzmi szumnie, więc wyjaśniam, że potem wcale nie było ich tak wiele. Była jednym z najtrudniejszych, ale i jednym z najważniejszych doświadczeń w moim życiu. Autorem zdjęć był mój dobry znajomy – Andrzej, człowiek, któremu ufam i chyba tylko dlatego nie uciekłam ze strachu, gdy razem z Kasią, odpowiedzialną za make-up, zaczęli wybierać mi ubranie. Jednym z moich największych kompleksów od zawsze były nogi… albo patyki – jak kto woli, z przerażeniem więc wkładałam krótkie szorty, nie wspominając już o szpilkach, w których nie umiem przejść 50 metrów…
Ubrana, umalowana czułam się dziwnie, przebrana, inna. I nagle coś się zmieniło. Pomyślałam sobie, że przydarza mi się właśnie coś, co większości ludzi nie przydarza się nigdy, że dostałam szansę przeżycia czegoś, co być może nigdy się nie powtórzy, a ja u licha(!) zamiast się z tego cieszyć, myślę o chudości własnych nóg! Potraktowałam to jak zadanie aktorskie, co wcale nie oznacza, że zabrakło mnie w tym wszystkim. Konieczność ciągłej interakcji z drugim człowiekiem, w momencie, gdy nie traktuje się robienia zdjęć jako pracy, nie pozwala na zamknięcie się całkowite, na odsunięcie od odgrywanej roli. Był więc stres, strach i były łzy, a potem był spokój.
Kiedy zobaczyłam efekty naszych działań, trudno było mi uwierzyć, że dziewczyna ze zdjęć i ja to ta sama osoba. Jednocześnie czułam satysfakcję, że dałam radę pokonać swoje własne demony, które krępowały mnie, ograniczały, tłamsiły, nie pozwalając uwierzyć w siebie, podważając z trudem budowane poczucie własnej wartości.
Dziś wiem, że przez lata mój obraz samej siebie był wypaczony, a dzięki Kasi i Andrzejowi, przekonałam się, co mogą widzieć inni ludzie, patrząc na mnie.
Każda kobieta powinna przeżyć w życiu coś takiego. Fotografia to magia i naprawdę daje siłę.
Fot. Andrzej Petelski