W ciągu ostatnich dziesięciu lat zdarzało mi się pracować w różnych miejscach i z różnymi ludźmi. Wśród nich byli prezesi, dyrektorzy i kierownicy zarówno małych, jak i całkiem sporych firm, prywatnych i państwowych. Dzięki temu miałam okazję obserwować różne modele zarządzania – od tyrana, przez uparciucha przekonanego o swojej racji, racjonalistę, wizjonera, tytana pracy, aż po łagodnego baranka. Być może trudno w to uwierzyć, ale w każdej z tych postaw było coś godnego podziwu. Sporo też oczywiście zasługiwało na krytykę. Umiałam zaakceptować naprawdę dużo, poza jednym – brakiem szacunku do drugiego człowieka.
Szefowie bywają różni, jedni są uwielbiani przez swoich pracowników, inni wręcz odwrotnie. Daleka jestem od wystawiania im jednoznacznych ocen, bo opinie podwładnych to najczęściej suma własnych doświadczeń, korytarzowych plotek i emocji, związanych z różnymi – często stresującymi – sytuacjami zawodowymi. Poza tym szef też człowiek – może być niewyspany, mieć kłopoty rodzinne, przeżywać zawód miłosny. Choć nie jestem zwolenniczką przenoszenia prywatnych problemów do pracy, sama doskonale wiem jak trudno jest czasami odciąć się od tego, co nas boli, złości lub frustruje. Tak więc zdarza się i szefowi tzw. gorszy dzień – nie ma w tym nic złego, pod warunkiem że nie odbija się to na jego podwładnych.
Kadra kierownicza ma to do siebie, że… kieruje albo jak kto woli – zarządza. Zazwyczaj także ludźmi, co wcale nie jest takie proste. Jak powiedział mi kiedyś znany trener piłkarski, Michał Probierz – każdy zawodnik ma inny charakter, inny temperament, inne potrzeby i oczekiwania, i z tej grupy ludzi trzeba stworzyć drużynę. Dokładnie takie samo zadanie ma szef – zbudować sprawnie działający zespół.
Potrzeba dużo cierpliwości, wyczucia i „wprawnego oka”, by dostrzec potencjał drzemiący w poszczególnych pracownikach, poznać ich predyspozycje, mocne i słabe strony, a następnie umieć stworzyć z nich coś na kształt drużyny, grającej do jednej bramki (nie mówimy tu o golach samobójczych).
Rzecz w tym, że sprawne funkcjonowanie zespołu, to w dużej mierze zasługa lidera, osoby odpowiedzialnej za dany team. Jasno określone zasady, sprawiedliwy podział obowiązków, przyjazna atmosfera, otwartość na nowe pomysły, gotowość wysłuchania, a w razie potrzeby także niesienia pomocy w sytuacjach kryzysowych, a przede wszystkim wzajemny szacunek i zaufanie (przynajmniej na polu zawodowym) to właściwie fundament, na którym można budować zespół.
Nie wyobrażam sobie współpracy z ludźmi, którzy mnie nie szanują. Jeszcze gorzej się czuję, gdy zmuszona jestem obserwować jak ktoś zajmujący kierownicze stanowisko traktuje w ten sposób swoich podwładnych, a niestety na przestrzeni ostatnich lat byłam świadkiem i takich scen. Straszne jest uczucie niemocy, gdy ktoś znacznie silniejszy od was bije na waszych oczach innego człowieka – ja tak właśnie się czułam nie mogąc/obawiając się zareagować na akty poniżania moich kolegów.
Ludzie pracujący w ciągłym stresie zaczynają popełniać błędy, odczuwają zniechęcenie, a wraz z upływem czasu coraz większe zmęczenie. Wiecie co jest częstą przyczyną „pracowniczego stresu”? Przełożony, którego zachowania są nieprzewidywalne. To jak siedzenie na bombie – słychać tykanie, ale nie wiadomo kiedy wybuchnie. Jeszcze gorsza jest „kierownicza niekonsekwencja” – żaden pracownik nie jest w stanie wypełniać należycie swoich obowiązków, jeśli dostaje sprzeczne komunikaty.
Żeby nie było – trafiłam także na fantastycznych przełożonych, ludzi do których zawsze mogłam zwrócić się z prośbą o radę i pomoc, którzy okazywali mi zaufanie i wierzyli we mnie bardziej niż ja sama powierzając odpowiedzialne zadania, którzy w trudnych dla mnie momentach okazywali mi troskę i zrozumienie, którzy myśleli nie tylko o tym co mogę zrobić dla nich, ale też sami dawali mi szansę na rozwój.
Myślałam też nad tym, co stanowiło dla mnie największą motywację. Otóż nie były to stanowiska, tytuły ani pieniądze. Największą motywacją było usłyszenie od mojego przełożonego: „Dziękuję. Wykonałaś kawał dobrej roboty”.
W ciągu tych dziesięciu lat poznałam mnóstwo ludzi, w przypadku sporej grupy osób nasze drogi się rozeszły, z niektórymi nadal mam kontakt, niekoniecznie na gruncie zawodowym, są też tacy o których mogę dziś z dumą mówić: „mój przyjaciel/przyjaciółka”. Wspólna praca nie musi być przykrym obowiązkiem, może być wspaniałym doświadczeniem. Wszystko zależy od nas.
Photo by rawpixel on Unsplash