Warszawa zawsze kojarzyła mi się źle – brudna, zatłoczona, betonowa dżungla, w której mieszkają ludzie „zombie”, codziennie uczestniczący w wyścigu szczurów. Kiedy odwiedziłam to miasto po dłuuuugiej nieobecności, okazało się nie takie straszne, jakim je zapamiętałam. Pewnej lipcowej soboty, wraz z przyjaciółką, postanowiłyśmy odkryć Warszawę na nowo – nadal jest tam tłoczno i betonowo, ale wśród „zombie” żyją cudowni, sympatyczni, uśmiechnięci ludzie, a z asfaltu, w najmniej spodziewanym momencie, potrafią wyrosnąć urocze, zielone oazy.
Sobotnią wycieczkę po Warszawie rozpoczęłyśmy od odwiedzenia Ogrodu na dachu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego. Jako wieczna poszukiwaczka interesujących okazów architektonicznych, byłam zachwycona. To niezwykłe miejsce, zaskakujące ilością i różnorodnością, znajdujących się tam roślin, wspaniale komponujących się ze sobą i z… gmachem BUW. Wchodząc do ogrodu, wkraczamy w zupełnie inną przestrzeń. Zgiełk miasta staje się niemal niezauważalny, gdy przemykamy alejkami, „winogronowymi tunelami” lub umykamy przed wzrokiem ciekawskich w liczne ogrodowe zakamarki. Idealne miejsce na krótką przerwę, oderwanie się od codzienności, a ponieważ ogród jest na dachu biblioteki, najlepiej zabrać ze sobą książkę.
Kolejnym punktem na naszej liście miejsc do odwiedzenia było Muzeum Powstania Warszawskiego. Tego nie da się opisać, to po prostu trzeba zobaczyć. Olbrzymia wystawa robi niesamowite wrażenie – mnóstwo zdjęć, dokumentów, broni i przedmiotów osobistych, zaprezentowanych jest w kilku salach na kilku poziomach. Oprócz standardowych tablic informacyjnych, znajdziemy też np. nagrania opowieści powstańców czy fragmenty filmów dokumentalnych. Największe wrażenie zrobiły na mnie tzw. studnie. Po zajrzeniu do nich, na ekranach wyświetlały się drastyczne zdjęcia, na których widać było zabitych i rannych, leżących w ruinach czy też sceny z egzekucji – te fragmenty ekspozycji zbudowane były w taki sposób, by dzieci odwiedzające muzeum nie mogły ich przypadkiem zobaczyć. Maluchy odnajdą się za to w Sali Małego Powstańca, wypełnionej zabawkami typu miś czy koń na biegunach, gdzie mogą kolorować, wycinać czy stawiać pieczątki.
Niesamowita jest też hala, w której nad głowami zwiedzających wisi replika samolotu Liberator B-24J w skali 1:1. W niewielkiej „sali kinowej” obejrzałyśmy też film „Miasto ruin” – cyfrową rekonstrukcję zniszczonej Warszawy.
Jedna uwaga – choć na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego widnieje informacja, że zwiedzanie zajmuje ok. 2 godzin, to muszę powiedzieć, że chyba biegiem należałoby to uczynić, by zmieścić się w tym czasie. Chcąc rzeczywiście przeczytać, usłyszeć i obejrzeć ekspozycję, należałoby poświęcić na to jakieś 4 godziny.
Po solidnej lekcji historii, postanowiłyśmy coś zjeść. Moja przyjaciółka lubi mieć wszystko wcześniej zaplanowane, dlatego z wybraniem lokalu nie miałyśmy problemu. Udałyśmy się na Rynek Starego Miasta do restauracji Bazyliszek.Na zjedzenie czegokolwiek na świeżym powietrzu nie było żadnych szans – wszystkie stoliki zajęte, a do tego kolejka oczekujących (być może z powodu tłumu pielgrzymów, którzy przybyli na Światowe Dni Młodzieży), weszłyśmy więc do środka. Klimatyczne wnętrze od razu przypadło mi do gustu, podobnie jak restauracyjne menu. Wybrałyśmy sztandarową potrawę lokalu – kaczkę pieczoną w pomarańczach, podawaną z buraczkami, chrupiącymi ziemniakami i kapustą. Porcja była, jak na moje możliwości, olbrzymia – (połowa kaczki!), jedzenie smaczne, ceny przystępne, a obsługa profesjonalna i miła (pozdrawiam serdecznie obsługującą nas Panią Karolinę). Z czystym sumieniem polecam to miejsce, gdyby dopadł Was na warszawskich ulicach wielki głód.
Najedzone i wypoczęte, krokiem spacerowym zwiedziłyśmy Starówkę. Znalazłyśmy urokliwą uliczkę, która natychmiast skojarzyła nam się z Włochami. Kolorowe kamieniczki i równie kolorowy, międzynarodowy tłum wokół tworzyły jakby jedność. Gwar i wspólne, spontaniczne śpiewanie pielgrzymów z całego świata sprawiły, że i my na chwilę poczułyśmy radosną atmosferę Światowych Dni Młodzieży.
W poszukiwaniu miejsca na odpoczynek, dotarłyśmy do Ogrodów Zamkowych. Z przyjemnością zanurzyłyśmy się w zielonym labiryncie i zwiedziłyśmy odnowiony ogród Górny. To doskonałe miejsce, by złapać chwilę oddechu przed dalszym zwiedzaniem, spotkać się ze znajomymi, porozmawiać lub zwyczajnie posiedzieć, popatrzeć na Wisłę i zapomnieć się na chwilę.
Moja przyjaciółka opuszczała Warszawę jeszcze tego samego dnia, a czas upływał nieubłaganie. Naszym miejscem docelowym był Plac Defilad, postanowiłyśmy więc urządzić sobie spacer. Po drodze zatrzymałyśmy się przy Grobie Nieznanego Żołnierza, by obejrzeć zmianę warty, po czym przez Ogród Saski dotarłyśmy przed Pałac Kultury i Nauki.
Warszawa, którą miałam okazję zobaczyć, okazała się zupełnie inna niż ta z moich wyobrażeń i wspomnień. Czasami warto zatrzymać się, by przyjrzeć się czemuś ponownie. Być może to, co wydawało nam się brzydkie, złe, nieprzyjazne ma też swoją drugą, lepszą stronę. Jeśli znamy obie, sami możemy zdecydować którą chcemy widzieć.