Cóż… zaczynam się przyzwyczajać do tych spontanicznych, weekendowych wypadów w wykonaniu A. Tym razem poszliśmy na żywioł – jedynym planem był brak planu. Miało nie być zwiedzania, miało być błogie lenistwo, a wyszło… jak zawsze.
Czasami człowiek jest tak zmęczony, że jedyne o czym marzy to drzemka i błogie „nicnierobienie”, ale kiedy Twoja druga połowa stwierdza nagle, że ma do załatwienia sprawę w Gdyni, więc może byśmy spędzili weekend nad morzem, wypada wyrazić aprobatę dla takowego pomysłu, a nawet się ucieszyć, zaznaczając jedynie, że: „Nie będziemy zwiedzać, będziemy leżeć plackiem na plaży i czytać książki”. I kiedy już, już masz wrażenie, że Twoje wyobrażenie o leniwym weekendzie nad brzegiem pięknego, polskiego morza ma realną szansę się spełnić, na drodze staje Ci ona – POGODA!
Doprawdy jak to możliwe, że po dzikich upałach, nagle, na początku lipca, dokładnie wtedy, gdy obierasz kurs na leżing, plażing, smażing, ochładza się i zaczyna … padać?! To zwyczajna złośliwość losu albo znak, że jesteś stworzona do innych rzeczy.
Noclegi zarezerwowaliśmy chwilę wcześniej za pośrednictwem niezawodnego portalu Booking.com. Wybraliśmy pensjonat Baltik Park w Krynicy Morskiej i to był strzał w dziesiątkę – przytulny, ładnie urządzony pokój, a co najważniejsze – czysto!
Dotarliśmy na miejsce w piątek wieczorem, rozpakowaliśmy się i ruszyliśmy na plażę, by obejrzeć zachód słońca. Było obłędnie! Gra świateł, szum wody, kolor nieba – po prostu pięknie! Dzień zakończyliśmy konsumpcją słodkości w knajpce na plaży, której nazwy nie pamiętam zupełnie.
Sobota powitała nas… deszczem. O wygrzewaniu się na białym piasku mogłam zapomnieć, w zamian za to: wyspaliśmy się, zjedliśmy śniadanko na balkonie z widokiem na Zalew Wiślany i ruszyliśmy na plażę, gdzie moknąc nieco, symbolicznie zanurzyliśmy stopy w Bałtyku. Nie żebym narzekała, jako że jestem stuprocentowym szczurem lądowym, bardzo mi to symboliczne zanurzanie pasowało.
Obiad zjedliśmy w tym samym barze, w którym byliśmy dzień wcześniej (nadal nie pamiętam nazwy), zwiedziliśmy Krynicę (mnóstwo straganów z bibelotami), weszliśmy na szczyt 26,5metrowej latarni morskiej – widoki przy padającym deszczu raczej rozczarowywały niż zachwycały. Obecna latarnia została zbudowana w 1951 r. obok ruin tej XIX-wiecznej, wysadzonej przez Niemców w 1945 r. Zasięg światła krynickiej latarni to ok. 35 km, jest widoczna zarówno od strony Bałtyku, jak i Zalewu Wiślanego. Uwaga do rodziców z maluchami – schody prowadzące na górę są dość strome, robi się ciasno, gdy mijają się dwie osoby, a na galerię prowadzą stopnie w formie drabiny – warto więc się zastanowić czy narażać malucha na stres. Zresztą, o ile pamiętam, jest tam ograniczenie wiekowe – wejść mogą dzieci powyżej (bodajże – mogę się mylić) czwartego roku życia.
Doszłam do wniosku, że jeśli ktoś szuka w miarę spokojnego miejsca na urlop, Krynica jest do tego celu idealna. Pomijając tętniące życiem i muzyką „centrum” i omijając szerokim łukiem pędzących meleksami kierowców z pijanymi, wrzeszczącymi małolatami „na pokładzie”, można tam znaleźć sporo zakamarków, pozwalających ukryć się przed tłumem. Aha! Uważajcie na dziki – biegają całą dziką rodzinką po tamtejszym parku/lesie.
W niedzielę opuściliśmy Krynicę Morską i ruszyliśmy do Gdyni. A. miał tam umówione spotkanie, szkoda więc było nie skorzystać i nie zwiedzić… dwóch, niesamowitych statków-muzeów oczywiście. Stoją obok siebie, jeden – szkolny żaglowiec, drugi – polski niszczyciel, biorący udział w II wojnie światowej. Onieśmielają rozmiarami i swoją historią, którą poznacie wkraczając na ich pokłady.
„Dar Pomorza” został zbudowany w 1909 r. w stoczni w Hamburgu jako statek szkolny niemieckiej marynarki handlowej. Pierwotnie otrzymał nazwę „Prinzess Eitel Friedrich”, którą do dziś możemy odnaleźć na jego pokładzie. Po klęsce Niemiec w I wojnie światowej statek przejęli Francuzi, ale plany zastąpienia nim żaglowca szkolnego „Richelieu” czy też przekształcenia w statek oceaniczny, nie powiodły się.
W 1929 r. statek zakupił Pomorski Komitet Floty Narodowej, jako następcę wysłużonego barku szkolnego „Lwów”. Fundusze na zakup pochodziły z datków społecznych, stąd nowa nazwa fregaty „Dar Pomorza”. Żaglowiec został przekazany Państwowej Szkole Morskiej w Gdyni, szkolili się na nim polscy nawigatorzy. 4 sierpnia 1982 r., po 51 latach służby, statek wycofano z użycia – zastąpił go „Dar Młodzieży”. „Dar Pomorza” trafił pod opiekę Narodowego Muzeum Morskiego w Gdyni, można go dziś zwiedzać jako statek-muzeum. Warto przy tym zaopatrzyć się w audioprzewodniki – testowaliśmy i zachęcamy, zwróćcie tylko uwagę na numerki, które należy wcisnąć na urządzeniu, na trasie nie wszystkie się zgadzały.
ORP „Błyskawica” jest z kolei najstarszym zachowanym niszczycielem-weteranem II wojny światowej i jedynym bojowym okrętem alianckim, aktywnie uczestniczącym w działaniach przez cały czas trwania wojny.
(…) działał na Morzu Północnym i Atlantyku, w kampanii norweskiej i ewakuacji wojsk sojuszniczych z Dunkierki, bronił Cowes przed atakami Luftwaffe, operował na Morzu Śródziemnym wspierając Maltę i działania inwazyjne w Afryce Północnej, osłaniał lądowanie aliantów w Normandii. Już po zakończeniu działań wojennych, „Błyskawica” w ostatniej odsłonie likwidacji Kriegsmarine, wzięła jeszcze udział w „Operation Deadlight” – niszczenia przejętych niemieckich U-bootów.[1]
Do kraju okręt powrócił w 1947 r., przez kolejnych 20 lat pozostawał w czynnej służbie, aż do tragicznego wypadku w 1967 r., gdy podczas ćwiczeń wybuchły rurociągi parowe, a życie straciło siedmiu marynarzy. To zdarzenie zakończyło aktywną służbę „Błyskawicy”. Po remoncie służyła jeszcze jako bateria przeciwlotnicza, ostatecznie została wycofana ze służby w 1975 r. W roli okrętu-muzeum zastąpiła ORP „Burzę”.
Trzeba przyznać, że oba statki robią wrażenie, ale jeśli nie jesteście fanami historii, może zainteresuje Was kolejny punkt naszej wyprawy – Akwarium Gdyńskie, gdzie obejrzeć można niezwykłe okazy morskich stworzeń, poznać budowę dna Bałtyku i wzajemne zależności między poszczególnymi gatunkami. Cała ekspozycja znajduje się w salach na trzech piętrach. W każdej sali prezentowane eksponaty i zwierzęta zgromadzone są według klucza tematycznego np. rafa koralowa, Amazonia, sala bałtycka itp.
Akwarium Gdyńskie ma status ogrodu zoologicznego i swoją historię. Działa od 1971 r., ale jego początki sięgają lat 20. XX wieku, kiedy na Helu powstało Morskie Laboratorium Rybackie, a jego pracownicy zaczęli gromadzić i wystawiać ciekawe okazy przyrodnicze. W latach 30. XX wieku Morskie Laboratorium Rybackie zmieniło nazwę na Stacja Morska, a następnie zostało przeniesione do Gdyni. Dość długo trwało stworzenie warunków, umożliwiających właściwą prezentację zbiorów. W 1971 r. otwarto Muzeum Oceanograficzne i Akwarium Morskie, które w roku 2003 przemianowano na Akwarium Gdyńskie.
Wizyta w tym miejscu to doskonała propozycja dla dzieci, zarówno tych młodszych, jak i starszych. Maluszki zachwycą się kolorowymi rybami i roślinami, starsze dzieci spokojnie mogą zwiedzać akwarium z elektronicznym przewodnikiem – lektor opowiada o kolejnych gatunkach zwierząt i mijanych ekspozycjach, podczas gdy zwiedzający mogą oddać się kontemplowaniu piękna natury.
Nasza nadmorska wyprawa okazała się być zupełnie nie taka, jaka być miała, a mimo to dołączam ją do moich pięknych wspomnień. Dane nam było zobaczyć kolejny fragment naszego kraju, a co najważniejsze, kolejny raz dane nam było podróżować razem.
Źródła:
https://www.nmm.pl/dar-pomorza/historia-obiektu-dar
http://www.krynica-morska.pl/atrakcje/latarnia-morska-2/
http://www.muzeummw.pl/?419,orp-blyskawica-weteran-wielkiej-wojny,31
[1] Źródło: http://www.muzeummw.pl/?419,orp-blyskawica-weteran-wielkiej-wojny,31