Ile razy wydawało ci się, że twoje życie to chaos? Że stoisz na rozdrożu, nie mając pojęcia w którym kierunku pójść, bo ktoś, jak na złość, powyrywał wszystkie drogowskazy? Znam to! Miałam tak latami. Codziennie wieczorem na nowo odtwarzałam sobie w głowie film z całego dnia, by codziennie dojść do tych samych wniosków – nic się nie zmieniło.
Moje życie wydawało się szare, nijakie i puste. Stałam się ekspertem w analizowaniu każdej jego najmniejszej części, ta czynność – mająca ujawnić „co jest ze mną nie tak” – stała się obsesją. Co gorsza, miałam wrażenie, że jestem jak marionetka pozbawiona woli – ktoś pociąga za sznurki, co chwilę stawiając mnie w obliczu kolejnych zmartwień i problemów. Waliło się chyba wszystko – szkoła, praca, życie osobiste, do tego dochodziło frustrujące poczucie, że straciłam szansę, by spełnić marzenia, których kiedyś miałam tak wiele… kiedyś, bo już przestałam wierzyć, że cokolwiek może mi się udać.
Przyjaciele chyba nawet starali się stanąć na wysokości zadania i dzielnie mnie wspierać, ale przynosiło to raczej mierne efekty. Czułam się nierozumiana przez otoczenie, nikt nie pojmował czego chcę i nikt nie był w stanie mi pomóc. Doszło do tego, że prędzej zwierzałam się obcemu człowiekowi niż tym, którzy faktycznie zasłużyli na moje zaufanie. Poczucie zagubienia, bezradności i bezsilności stało się w końcu uczuciem dominującym. Słowa w rodzaju „co cię nie zabije, to cię wzmocni” kwitowałam słabym uśmiechem. Byłam przekonana, że są nieprawdziwe, bo przecież każda moja próba podniesienia się, kończyła się kolejnym upadkiem. Miałam nawet swoją własną teorię na ten temat, mówiącą, że każdy kolejny upadek nas osłabia i im więcej niepowodzeń człowieka spotka, tym łatwiej go zranić.
Na szczęście spotkałam w życiu całkiem spore grono wspaniałych ludzi i to właśnie jedna z takich osób podała mi rękę w odpowiednim momencie. Z czasem dołączali kolejni, tworząc, zupełnie nieświadomie, coś na kształt grupy wsparcia. Dopiero wtedy zaczęłam się podnosić naprawdę – zajęło mi to około roku. Kiedy w końcu stanęłam na nogach, jako tako uporządkowałam swoje życie i emocje, zdałam sobie sprawę, że tylko ode nie zależy czy będę typem sierotki czy wojowniczki. Szczęście to stan umysłu.
I jeszcze jedno – kiedy już naprawdę się podniesiesz po upadku, okaże się, że to, co omal cię nie zabiło w rzeczywistości dało ci siłę, stało się najcenniejszym doświadczeniem, lekcją pokory, ale i odwagi. Jak już kiedyś wspomniałam – życie to sztuka interpretacji, tylko od nas zależy czy to, czego doświadczamy pociągnie nas na dno czy stanie się impulsem do zmian na lepsze.
Fot. Andrzej Petelski