Lata 30. XX wieku, Berlin. Były policjant, a obecnie prywatny detektyw Bernhard Günther, podejmuje się rozwiązania zagadki śmierci córki i zięcia bogatego przemysłowca Hermanna Sixa. Jednocześnie poszukuje niezwykle kosztownego naszyjnika, który zginął z sejfu zamordowanego małżeństwa. Wpływowy klient, chcąc zachować dyskrecję, organizuje wszystko tak, by oficjalnie Günther działał na zlecenie towarzystwa ubezpieczeniowego. Niebawem detektyw zostaje „zauważony” przez gestapo i trafia przed oblicze samego Hermanna Gӧringa.
Chciałabym powiedzieć, że mamy tu do czynienia z fascynującą intrygą kryminalną, ale… fascynująca to za dużo powiedziane. Ta intryga jest po prostu zawiła. Owszem, „Marcowe fiołki” to wciągająca lektura z dreszczykiem, ale czytałam sporo lepszych, więc – jak nietrudno się domyśleć – to nie wątek kryminalny przykuł moją uwagę. Znacznie ciekawsze jest tło tejże opowieści.
Narratorem jest sam Bernhard Günther i to jego oczami oglądamy przygotowujący się do olimpiady Berlin. To pan detektyw, osobiście, zabiera nas w podróż ulicami miasta, wskazuje na zwalczające się frakcje ideologiczne, pozwala domyślać się istnienia strachu drzemiącego pod kołdrą porządku. Pokazuje podzielony niemiecki naród, obywateli którzy uwierzyli w Hitlera oraz tych, których sytuacja zmusiła do publicznego manifestowania swojego poparcia dla idei i działań, które w rzeczywistości napawają ich obrzydzeniem. Sam Günther również nie jest fanem nowych rządów.
„Marcowe fiołki” zaskoczyły mnie ubóstwem opisywanych emocji. Narracja prowadzona w pierwszej osobie daje pod tym względem spore pole do popisu, tymczasem detektyw Bernhard Günther pozostaje w tej kwestii wyjątkowo oszczędny, co pozwala czytelnikowi przypuszczać, że jest to człowiek zdystansowany, chłodny, chwilami nieprzyjemny lub brutalny, na którym śmierć zdaje się nie robić większego wrażenia. Oczywiście pojawiają się wzmianki dotyczące uczuć Günthera np. do Inge, ale równie dobrze autor mógłby podać przepis na sałatkę – ten styl jest dziwnie bezbarwny, przezroczysty, jakby Kerr oczekiwał od czytelnika, że sam sobie dopowie nienapisaną resztę.
Choć opowieść stanowi spójną całość, zawiera też pewien szczególny fragment. Chodzi o opis pobytu w Dachau. Z jednej strony uważam, że ta książka mogłaby się spokojnie obejść bez tej obozowej opowieści, z drugiej – to był najciekawszy i najbardziej poruszający fragment. Wszechobecna śmierć i jakby emocje bardziej nasycone, bardziej namacalne, dostrzegalne, obecne, choć nikt nie „podkręcił” intensywności przekazu. Znieczulica, konieczna by przeżyć – to robi wrażenie.
Podsumowując – „kryminalnie” nie powala, ale może być ciekawym doświadczeniem czytelniczym.
Wydawca o książce:
BERLIN LAT 30., TERROR GESTAPO. MROCZNE POCZĄTKI III RZESZY… I ŚLEDZTWA, KTÓRE SIEGAJĄ ELIT HITLEROWSKIEJ WŁADZY.
Czarny kryminał, reportaż historyczny i suspens – bestsellerowa trylogia berlińska Philipa Kerr’a już w Polsce!
I TOM Trylogii Berlińskiej – „Marcowe fiołki”.
Berlin, rok 1936, tuż przed igrzyskami olimpijskimi. Prywatny wywiadowca Günther zostaje wynajęty przed zamożnego przemysłowca, który za wszelką cenę chce poznać prawdę o śmierci swojej córki i zięcia. Günther, rodowity berlińczyk, nie sympatyzuje z reżimem hitlerowskim, i dlatego musiał opuścić szeregi policji kryminalnej – rozpoczął wówczas „prywatną praktykę”. Jego oczami widzimy zmiany w Niemczech, okrutne rządy narodowych socjalistów, terror wszechobecnego gestapo oraz bezwzględnych karierowiczów, zwanych „marcowymi fiołkami”, którzy do NSDAP wstąpili po zwycięstwie Hitlera.
Bernie Günther, były policjant z Alex – prowadzący wówczas śledztwa w sprawie najcięższych przestępstw – to typowy bohater kryminału noir: sceptyk i ironista, człowiek brutalny, choć przecież na swój sposób uczciwy. W niebezpiecznym i skomplikowanym dochodzeniu Günther dotrze do zbrodniczych elit nowej władzy, rozpracowując kryminalną intrygę…
Tytuł: Marcowe fiołki
Autor: Philip Kerr
Przełożyła: Ewa Fiszer
Wydawca: w.a.b.
Tytuł oryginału: March Violets
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 302
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-280-0946-2