Przez lata uważałam, że zajmowanie się modą jest przejawem snobizmu, że to zajęcie dla lekkoduchów, ludzi oderwanych od rzeczywistości, żyjących marzeniami. Tyle, że był to raczej efekt wychowania – nauczono mnie, że nie wygląd, ale to, co mam w głowie i jakim jestem człowiekiem, powinno być kapitałem, na którym warto budować przyszłość. Dziś, jako dorosła kobieta, zgadzam się z tym stwierdzeniem w stu procentach, ale nie jestem w stanie lekceważyć znaczenia mody we współczesnym świecie.
To, jak wyglądamy, ma wpływ na to, jak jesteśmy postrzegani. Moda pozwala nam wyrazić siebie, zamanifestować nasze poglądy, może być formą obrony i ataku, sprzeciwu i poparcia. Bywa elementem walki o własną godność i przejawem tęsknoty za normalnością. Jest potężnym narzędziem – wykorzystana w słusznej sprawie, pomaga jednoczyć ludzi, czynić rzeczy wielkie i ważne, ale też stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia, będąc przyczyną zanieczyszczenia naszej planety oraz wyzysku pracowników branży odzieżowej. Tak czy inaczej – moda ma znaczenie. Podobnie jak ma znaczenie to ile, gdzie i jakiej jakości rzeczy kupujemy. Nie mam wątpliwości, że dziś najbardziej odpowiedzialnym zachowaniem jest przede wszystkim czerpanie z zasobów własnej szafy i maksymalne przedłużanie „życia” ubrań, butów i dodatków, które już mamy. Jeśli jednak musimy uzupełnić naszą garderobę, pamiętajmy, że są takie rzeczy, na których nie warto oszczędzać.
Bielizna
Temat ważny, a zarazem pomijany, bo… go nie widać. Nie muszę nikomu tłumaczyć, że zdeformowany biustonosz pod piękną koszulą to… nieporozumienie, a jednak mam wrażenie, że bielizna to jedno z naszych największych modowych zaniedbań. Tymczasem to właśnie bielizna towarzyszy nam przez większość doby, warto więc wybrać tę odpowiednio dobraną do naszej sylwetki, stylu życia i preferencji.
Zaczerwienienia i otarcia na skórze, podrażnienia, odparzenia, obrzęki, infekcje, a nawet wady postawy – to katalog potencjalnych konsekwencji noszenia źle dobranej bielizny. Wciąż jednak słyszę głosy, mówiące, że szkoda pieniędzy na takie rzeczy jak: majtki, staniki, skarpetki czy podkoszulki, bo i tak zazwyczaj nikt tego nie widzi. Nie mieści mi się w głowie, że ktoś woli cierpieć całymi dniami z powodu źle dobranego biustonosza, wpijających się w tyłek majtek lub wrzynających się w łydki ściągaczy przy skarpetkach niż zainwestować w swój komfort. Nie trzeba dużo – wystarczy kilka sztuk bielizny, w której będzie nam po prostu wygodnie – w odpowiednim rozmiarze, o pasującym nam fasonie, z naturalnych, przewiewnych i przyjemnych dla skóry materiałów.
Kochanie Panie, szczególnie te z większym biustem, jeśli macie problem z doborem stanika, może warto wybrać się po profesjonalną pomoc do brafitterki? Owszem – to wydatek, ale na szali jest Wasze zdrowie i wygoda.
A Wy, miłośniczki i miłośnicy sportu, zainwestowaliście w odpowiednią bieliznę czy pod tym pięknym zestawem do fitnessu lub biegania kryją się stare, powyciągane majtasy, które po półgodzinnym treningu będzie można wykręcać, bo tak przesiąkną potem?
Podczas codziennej bieganiny, ostatnią rzeczą, o jakiej chciałabym myśleć to fiszbina w biustonoszu lub figi z podrażniającego skórę materiału. W mojej bieliźnie chcę się czuć swobodnie, wygodnie i pięknie. To inwestycja, która się po prostu opłaca.
Buty
Nie pojmie znaczenia wygodnego obuwia ten, kto nigdy nie otarł stóp… lub nie ma haluksów. Niewygodne buty potrafią zniszczyć radość z noszenia każdej, nawet najpiękniejszej, kreacji. Nie mówiąc już o takich kwestiach jak: ból, otarcia, opuchlizna, odciski, a nawet zwyrodnienia kości, dlatego wygodne buty to dla mnie podstawa, zwłaszcza, że sporo chodzę.
Zdecydowanie stawiam na jakość, nie na ilość. Moje stopy dobrze czują się w obuwiu skórzanym, dlatego od kilku lat staram się nie kupować butów z tworzyw sztucznych, wyjątkiem są trampki z materiału, do których dokupuję skórzane wkładki. Nauczką okazały się też zakupy w sieciówce, sprzedającej ubrania – w mojej ocenie jakość tych butów i komfort ich noszenia jest nieporównywalnie gorszy aniżeli w przypadku egzemplarzy kupionych w sklepach, specjalizujących się w sprzedaży obuwia. Skórzane buty, odpowiednio pielęgnowane, to dla mnie inwestycja na lata.
Jako osoba, która miała niegdyś swój drobny epizod biegowy, bezwzględnie zalecam zakup obuwia sportowego, osobom trenującym (nie tylko) bieganie. Gdybym dziś kompletowała ekwipunek sportowy, zaczęłabym właśnie od butów. Podobnie rzecz się ma w przypadku wypraw w góry – dobre buty to podstawa.
Praktyczny aspekt takich zakupów to fakt, że specjalistyczne obuwie przydaje się także w innych sytuacjach: buty trekkingowe – podczas wypraw za miasto, a dawne obuwie biegowe uratowało mi ostatnio stopy, gdy zmuszona byłam przez kilka dni pokonywać pieszo ośmiokilometrowe trasy. Uwierzcie, nie żałuję żadnej wydanej na nie złotówki – na buty, nie na trasy oczywiście 😉
Klasyki na lata
Wiadomo, że mamy różne budżety i nie ma się co oszukiwać – wydatek rzędu tysiąca złotych na płaszcz to dla dużej części Polaków kwota abstrakcyjna i nieosiągalna. Rozwiązaniem mogą być jednak zakupy w secondhandach. Warto zastanowić się jakie rzeczy nosimy najczęściej i najchętniej, czego faktycznie potrzebujemy i rozpocząć polowanie na klasyki, które przetrwają zmieniające się, sezonowe trendy.
Pięknie uszyty trencz, wełniany płaszcz lub marynarka, solidna puchówka, sweter z wełny merino, lniana sukienka, skórzana ramoneska czy koszula z jedwabiu – w zależności od Waszych upodobań i stylu życia – może się okazać zakupem na lata. Zatroszczcie się o ponadczasowe kroje, pasujące do Waszej garderoby kolory oraz szlachetne i solidne materiały. Dbajcie o Wasze ubrania (pranie i prasowanie w odpowiedniej temperaturze, impregnacja skóry, sposób suszenia), a posłużą Wam przez wiele sezonów.
Podstawy garderoby
Jeansy, t-shirty, swetry i sportowe bluzy – to ubrania, które noszę najczęściej. Najlepiej pasują do mojego stylu życia i jest mi w nich po prostu najwygodniej, dlatego tak ważne jest, by były to rzeczy dobre jakościowo, przyjemne dla skóry, ciepłe i otulające. Wolę dwa porządnie wykonane t-shirty, które przetrwają co najmniej kilka sezonów niż dziesięć, które po dwóch praniach będą wyglądały jak szmaty do podłogi. Wolę kupić jedną parę idealnych jeansów niż pięć, z których w każdej coś będzie mi przeszkadzać. Wolę latami nosić naprzemiennie trzy swetry niż mieć w szafie dziewięć, ale w żadnym nie czuć się sobą.
Niektórzy, by poznać prawdziwy koszt danego ubrania, liczą tzw. cost per wear (koszt zużycia ubrania) czyli cenę ubrania dzielą przez liczbę razy, gdy mieli je na sobie. Im więcej razy założymy daną rzecz, tym niższy koszt pojedynczego „wyjścia” w danym ciuchu. Idąc tym tropem, mój t-shirt za 150 zł, który mam od trzech lat i zakładam średnio raz w tygodniu (3 lata x 52 tygodnie) ma koszt zużycia na poziomie 96 gr. To mniej niż bawełniany t-shirt z sieciówki za 29 zł, który już po pierwszym praniu miał koszmarnie poskręcane i przekrzywione szwy, ale z poczucia obowiązku nosiłam go jeszcze przez jakiś czas (29 zł / ok. 20 założeń – później na szmatę do mycia okien – 1,45 zł). Zaznaczam, że t-shirt z sieciówki zakończył swój żywot, a ten z polskiej marki nadal mam, nic się z nim nie dzieje, więc jego cost per wear spada.
Poza tym weźmy pod uwagę kwestię ekologii – każda wyrzucona do kosza rzecz, to kolejny śmieć. Pół biedy jeśli jest z bawełny (rozkłada się ok. 5 miesięcy pod warunkiem, że nie ma domieszki sztucznych włókien), gorzej gdy to poliester (ok. 200 lat).
Może warto więc postawić w końcu na jakość – początkowa cena jest co prawda wyższa, ale ostatecznie koszt spada. Również koszt, jaki ponosi nasza planeta.
Posłuchaj w formie podcastu: