Kiedy A. powiedział, że jedziemy na weekend do Rygi, pomyślałam sobie w duchu: „Do Rygi? Na Łotwę? A co tam jest ciekawego?”. Po trzech dniach w tym niesamowitym mieście, wiedziałam jedno – musimy wrócić.
No dobra…. Wieki nie było postu podróżniczego. Mam do nadrobienia co najmniej kilka wyjazdów, niektóre sprzed jakichś dwóch lat, ale… sporo się działo. Rozkręcenie kanału na You Tubie sprawiło, że zaniedbałam nieco bloga, nad czym ubolewam, bo przecież kocham pisać. Korzystając więc z chwilowego, chorobowego uziemienia, zabieram Was do Rygi. I nie – zdjęcia w najmniejszym stopniu nie oddają piękna tego miejsca.
Nie przewidziałam takiego obrotu sprawy. Październik, szaro, mokro i zimno. W dodatku kto jedzie na Łotwę na weekend jesienią? Przecież tam jest zimniej niż u nas! Normalni ludzie albo jadą w góry, albo gdzieś, gdzie jest cieplej. Ale my nie jesteśmy normalni.
Nocowaliśmy w trzyosobowym apartamencie w Hotelu Liberty – łazienka w pokoju, czysto, schludnie. Wspólna kuchnia, pralnia, salon. Zdaje się, że były też wspólne łazienki, więc najprawdopodobniej nie każdy pokój ma łazienkę prywatną. Rezerwowaliśmy noclegi przez Booking.com. Parking dla gości hotelowych jest nieco dalej, ale warto z niego skorzystać, bo miejsca parkingowe przy samym hotelu to normalna płatna strefa parkowania – dość droga, choć w niedzielę opłaty nie obowiązywały. Natomiast to, czym Hotel Liberty nas do siebie przekonał, to świetna lokalizacja – z widokiem na Pomnik Wolności, przy głównym deptaku Starego Miasta.
Podróż autem z północno-wschodniej Polski zajęła nam właściwie cały dzień. Na miejscu byliśmy w czwartek po południu. Mało czasu i dużo do zobaczenia, więc niewiele myśląc ruszyliśmy na zwiedzanie Starego Miasta nocą.
To były jeszcze czasy przedpandemiczne, nikt nie przypuszczał, że kilka miesięcy później zostaniemy zamknięci w czterech ścianach mieszkań, a nasze możliwości podróżowania zostaną mocno ograniczone. Na ulicach, mimo że to nie był sezon urlopowy, całkiem sporo ludzi. W jednej z knajp, w której się zatrzymaliśmy na kolację – dzikie tłumy, atmosfera radości, muzyka na żywo.
Spacer po zmroku wąskimi uliczkami, wśród zabytkowych budynków sprawił, że poczułam się tak, jakbym przeniosła się do innej epoki lub innego świata. I nareszcie… przestałam myśleć o pracy.
Za zwiedzanie wzięliśmy się następnego dnia rano. Pogoda co prawda nie zachęcała do biegania z aparatem fotograficznym po mieście – rano lało – ale nie po to się człowiek tłukł tyle czasu, żeby w hotelu siedzieć. Tym bardziej, że wystarczyło przejść przez ulicę, by znaleźć się nad Pilsētas kanāls, czyli starą fosą miejską, niegdyś stanowiącą ochronę przed najeźdźcami. Dziś nad kanałem znajduje się park, a wszechobecne statki różnych rozmiarów oferują turystom „wodne przejażdżki”.
Tuż obok znajduje się Pomnik Wolności, symbol niepodległości Łotwy, sfinansowany ze składek społeczeństwa i odsłonięty w 1935 roku. Monument ma 42 metry wysokości, a na jego szczycie znajduje się Milda – figura kobiety, trzymającej w dłoniach trzy złote gwiazdy, symbolizujące historyczne regiony Łotwy: Inflanty, Kurlandię i Łataglię.
Nie do końca mieliśmy plan, tzn. ja miałam – jak zawsze, zobaczyć jak najwięcej, a najlepiej wszystko. Otóż w 2,5 dnia wszystkiego w Rydze zobaczyć się nie da. Trzeba bbyło wybrać, albo… iść, gdzie oczy poniosą.
No i poniosły do Soboru Narodzenia Pańskiego – przepięknej cerkwi, ponoć największej w krajach bałtyckich katedry prawosławnej, zbudowanej w latach 1876-1884 według projektu Roberta Pfluga. Wieńczy ją pięć kopuł. W latach 60. XX wieku zamieniono ją na dom nauk i planetarium. W 1991 r., po niemal 30 latach przywrócono jej pierwotną funkcję.
Za opłatą uzyskaliśmy zgodę na fotografowanie wnętrza, ale i tak nie przeszkodziło to jednemu z duchownych pouczyć mnie w języku rosyjskim, że tak robić nie należy. Niemniej jednak odwiedzić to miejsce warto, bo naprawdę zachwyca.
Jak się człowiek błąka po ryskich ulicach, to co chwilę napatoczy się jakiś pomnik. Niedaleko Soboru Narodzenia Pańskiego, na skraju parku trafiliśmy na rosyjskiego generała feldmarszałka Michaiła Barclaya de Tolly – jednego z wodzów armii rosyjskiej, walczącej z Napoleonem.
Ale żeby nie było, że w Rydze wszystko jest stare. Sztuka współczesna ma się tam chyba całkiem nieźle, bo w miejskiej przestrzeni natknąć się można znienacka na rzeźby, takie jak „Lion of Riga” z 2015 roku, którego autorem jest Liene Mackus.
Jeśli ktoś przeżywa nieustanne zachwyty architektoniczne – jak ja – nie może, będąc w Rydze ominąć dzielnicy art noveau, leżącej na północ od Starego Miasta, za plantami u zbiegu ulic Kalpaka i Elizabetes. To niemal jak podróż w czasie. Szczególnie ul. Alberta zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Punkt obowiązkowy wycieczki dla miłośników architektury.
Kolejnym miejscem, które chcieliśmy zobaczyć, była wyspa Kipsala. Po drodze przeszliśmy się po Parku Kronvalda. Trudno powiedzieć, że go zwiedziliśmy, bo to tereny zielone o powierzchni niemal 12 hektarów. Po drodze trafiliśmy na pomnik Aleksandra Puszkina, więc jak na pracownika biblioteki publicznej przystało, literacki akcent również się pojawił.
Przekroczyliśmy most na rzece Dźwinie i udaliśmy się na wyspę Kipsala, położoną w centrum Rygi. Od XVII w. mieściła się tam osada rybacka, następnie magazyn miejski. Dziś wyspa zachwyca drewnianą architekturą, a konkretnie XIX-wiecznymi kamienicami w stylu rosyjskim. To tam, w starej fabryce gipsu, powstały pierwsze w Rydze lofty i… to tam ceny kupna i najmu nieruchomości są najwyższe w kraju.
Kipsala mnie zachwyciła. Drewniane domy przy brukowanej uliczce nad Dźwiną, w oddali widok na Stare Miasto… Nie umiem tego wyjaśnić, ale poczułam się tam jak w domu, przestrzeń wokół była dziwnie swojska, jakby znajoma. Nie przytrafiło mi się to w żadnym innym miejscu, które odwiedziłam. Myślę, że to wtedy Ryga skradła moje serce i zapadła w pamięć na dobre.
Po wyspiarskich wojażach, czas był powrócić do Starego Miasta, by – tym razem – przyjrzeć mu się w świetle dziennym. Gdyby chcieć opisać je dokładnie, ten post byłby bardzo, ale to bardzo długi. Nie jest też moim zamiarem tworzenie szczegółowego przewodnika, ale podzielenie się własnymi wrażeniami z podróży, podrzucam więc kilka punktów, które najbardziej zapadły nam w pamięć.
Katedra – robi wrażenie już samą bryłą. Są w niej elementy romańskie, gotyckie czy barokowe, a to za sprawą wielokrotnego przebudowywania i modernizacji, choć kamień węgielny pod tę budowlę został położony w 1211 roku.
Kościół św. Piotra – Pierwsza wzmianka o tej budowli pojawiła się w 1209 r. Na przestrzeni lat budynek ulegał zniszczeniu i był odbudowywany. Wieża kościoła św. Piotra to znakomity punkt widokowy – Stare Miasto i Dźwina widoczne „jak na dłoni”.
Obok kościoła św. Piotra znajduje się pomnik Muzykantów z Bremy, przedstawiający postacie z baśni braci Grimm: osła, psa, kota i koguta. Nie znalazł się tam przypadkowo, Brema to miasto partnerskie Rygi.
Trzej Bracia to zespół średniowiecznych kamieniczek. Kamienica z numerem 17, po prawej stronie, uchodzi za najstarszą zachowaną, świecką budowlę w mieście – powstała na przełomie XV/XVI wieku.
Gildie (Mała – na zdjęciu i Duża)wyróżniają się na tle innych budynków. Pochodzą z połowy XIX w., te średniowieczne niestety nie przetrwały do naszych czasów.
Uwielbiam zwiedzać. Podczas wyjazdów zaglądam do większości muzeów, napotkanych po drodze. Tym razem jednak, w związku z tym, że mieliśmy mało czasu, postawiliśmy na spacery. Jedynym obiektem muzealnym, jaki udało nam się odwiedzić, był Dom Bractwa Czarnogłowych,znajdujący się przy Placu Ratuszowym, w którego centrum stoi pomnik Rolanda – bohatera średniowiecznego eposu rycerskiego.
Dom Bractwa Czarnogłowych wspomniany był w 1334 r. jako siedziba Wielkiej Gildii. W XV w. obiekt wydzierżawili, a w 1713 r. przejęli tzw. czarnogłowi – członkowie bractwa zrzeszającego bogatych kupców, którzy za swojego patrona przyjęli św. Maurycego, w ikonografii przedstawianego jako postać o ciemnej karnacji.
Klucząc wąskimi uliczkami trafiliśmy też na niewielką Bramę Szwedzką, wykutą w ciągu kamienic pod koniec panowania szwedzkiego (1698 r.).
Warto też obejrzeć dawne mury miejskie, w tym fragment zrekonstruowanych umocnień, obok którego znajduje się pomnik Ducha – całkiem współczesny element, kontrastujący ze śladami historii Rygi.
Zanim wyjechaliśmy do domu, postanowiliśmy zrobić pamiątkowe zakupy. A gdzie jest najlepsze miejsce na zakupy w Rydze? Na Targowisku Centralnym, czyli olbrzymich halach handlowych oraz pobliskim ryneczku. Szczerze mówiąc, miałam wrażenie, że tam można dostać wszystko, czego dusza zapragnie: od lokalnych przysmaków i alkoholi, przez biżuterię po piżamy. Dla kucharzy to raj – świeże produkty pod ręką. Ja przywiozłam z Rygi kolczyki w kształcie sówki – połączenie srebra i bursztynu.
Nigdy nie brałam Rygi pod uwagę jako miejsca turystycznego, tymczasem to miasto mnie zachwyciło: architekturą, dbałością o historię, niesamowitym klimatem i… swojskością. Zobaczyliśmy zaledwie ułamek tego, co jest do zobaczenia, dlatego wiem, że musimy tam wrócić.
Aha! Zapomniałam dodać, że Ryga kocha koty. Znajdziecie Tam Dom Czarnych Kotów, kocie hostele oraz pamiątki z podobiznami kotów. W 2014 r. powstał film „Cats In Riga” w reż. Jona Banga Carlsena.
Najbardziej znana jest chyba legenda związana ze wspomnianym Domem Czarnych Kotów – budynkiem na Starym Mieście, znanym z rzeźb kotów z wygiętymi grzbietami i podniesionymi ogonami, ulokowanych na bocznych wieżyczkach budynku. Ponoć początkowo koty były odwrócone tyłem do biur Wielkiej Gildii – siedziby niemieckich przemysłowców, jako wyraz pogardy dla bogaczy. Po wieloletnim procesie, nakazano odwrócić koty w drugą stronę. Stały się one symbolem Rygi.