Nigdy nie uważałam się za romantyczkę. Owszem, będąc (już nie taką) małą dziewczynką, marzyłam o księciu na czarnym (nie białym) rumaku, który sprawi, że moje życie stanie się nagle cudowne, aż pewnego pięknego dnia zrozumiałam, że jak chcę mieć fajne życie, to muszę je sobie „załatwić” sama. Romantyzm poszedł w odstawkę, podobnie jak falbanki, kwiatuszki i mdłe kolory. Musiały minąć lata, bym przekonała się, że nie ma w romantyczności niczego złego. Wystarczy… zinterpretować ją „po swojemu”.
Spódnica – Wólczanka
Bluzka – Camaieu
Buty – Lasocki/CCC
Torebka – Luigisanto/Sklep Fashion Bags
Kolczyki i naszyjnik – Ania Kruk
Okulary przeciwsłoneczne – Mohito
Kiedy już wyrosłam z przekonania, że różowy kolor oznacza głupotę, falbanki – słabość, a kwiatuszki – infantylność, i gdy zrozumiałam, że boję się podkreślać swoją kobiecość, bo moje wcześniejsze doświadczenia wyraźnie wskazują, że w patriarchalnym świecie szczupła blondynka nie będzie traktowana po partnersku, zrodził się we mnie bunt. Bo dlaczegóż to niby mam grać w tę grę? Skoro nie pasują mi zasady, trzeba je zmienić, miast poddawać się narzuconej narracji.
Zaczęłam przyglądać się uważnie temu, co lubię. Wyszło mi, że może falbanki nie bardzo, ale już motywy florystyczne – i owszem. Przestałam bać się różu, rozsmakowałam się w długich sukienkach i… zaczęłam się rozglądać za plisowaną spódnicą.
To polowanie trwało dwa lata. Nie dlatego, że nie znalazłam niczego ciekawego, ale dlatego że w składzie znajdowałam poliester. Zawsze! W końcu zaczęłam podejrzewać, że coś tu jest nie tak i szukać wiadomości. Okazało się, że tylko na tkaninach syntetycznych da się wykonać trwałe plisy. Przestałam się więc obrażać na wszelkie sztuczności i rozpoczęłam poszukiwania spódnicy z podszewką, wykonaną z przyjemnej, oddychającej tkaniny. Tak trafiłam na model marki Wólczanka. Zachwycił mnie wzór, kolorystyka pozwala na swobodne łączenie z białymi i czarnymi bluzkami, topami i t-shirtami, których mam w szafie kilka, a pod wierzchnią warstwą jest wiskozowa podszewka.
Na zdjęciach widzicie wersję na rodzinne spotkanie lub randkę, a po zmianie obuwia na kryte czółenka, również do pracy – o ile pozwala na to obowiązujący dress code.
Plisowaną spódnicę zestawiłam z czarną, przylegającą bluzką z rękawem o długości ¾ i marszczeniem przy ramionach. Do tego dobrałam wygodne, czarne, skórzane sandały i czarną torebkę średniej wielkości. Biżuteria to zestaw – kolczyki i naszyjnik, pozłacane srebro, z motywem jaskółki. Outfit uzupełniłam okularami przeciwsłonecznymi z oprawką w złotym kolorze – te moje są z sieciówki, mają podstawowe filtry, ale jeśli zależy Wam na profesjonalnej ochronie wzroku, zalecam wizytę w salonie optycznym.
Całość wydaje mi się kobieca, ale nie przesłodzona. Oto romantyzm w moim wydaniu. A jak wygląda w Twoim?
Fot. Andrzej Androsiuk