…zamieszał w moim sercu. I nie tylko, ale o tym na razie „cicho sza”.
To jedna z najtrudniejszych, a zarazem najpiękniejszych wiosen w moim życiu. Coś się kończy, by zacząć się mogło coś nowego. I mam tu na myśli przede wszystkim zmianę sposobu myślenia, pokonanie własnych lęków i ograniczeń, otwarcie na inną perspektywę. A najważniejsze w tym wszystkim jest to, że czuję spokój, radość i wdzięczność – za wszystkie piękne chwile i trudne, ale cenne lekcje, za wszystkich niezwykłych ludzi, których dane mi było spotkać, za ogrom dobra i wsparcia płynący nie tylko ze strony bliskich i przyjaciół, ale też życzliwych osób wokół, za wiarę i pewność, jakich nie doświadczyłam nigdy wcześniej…
Zatapiam się w tym maju, wchłaniam go, sycę nim oczy i uszy, rozsmakowuję się nim… Pierwszy raz od lat, niespiesznie piję kawę gapiąc się na szpaki wydzierające z gleby pędraki, zanurzam dłonie w kociej sierści i z przyjemnością słucham mruczenia, rozciągam zastygłe mięśnie na macie, pozwalam sobie na nagłą zmianę planów, czytam to co chcę, uczę się nowych rzeczy.
Czuję jak z każdym dniem wracają mi siły, radość życia i ciekawość świata, jak rośnie apetyt na nowe. Czuję ulgę, którą odczuwa każdy, kto zrzucił ciężar noszony miesiącami, a nawet latami. Nawet kiedy mam gorsze dni – czuję przygnębienie czy fizyczne dolegliwości – jestem szczęśliwa.
Tyle ckliwej prywaty, a teraz czas na majowy outfit. Czarne, materiałowe spodnie „na kant” połączyłam z kremowym swetrem handmade, wykradzionym z szafy mamy. Talię podkreśliłam czarnym paskiem z ekoskóry. Na wierzch narzuciłam karmelowy trencz – w tym roku znalazłam ten idealny, który zastąpił mój stary, beżowy płaszcz.
Buty i torebka przełamują elegancję spodni i płaszcza – sportowe, czarne skechersy to najwygodniejsze buty, jakie miałam kiedykolwiek. Superlekkie, świetnie się sprawdzają w przypadku wielokilometrowych (nie tylko) miejskich spacerów. Nowym nabytkiem jest pojemna, kremowa, materiałowa torba o sportowym charakterze. Brakowało mi tego elementu. Na co dzień najchętniej noszę duże torebki, głównie shoppery – nie miałam takowej w wersji jasnej. Duży plus to w tym przypadku szeroki pasek – w pozostałych nie mam takiego udogodnienia i niestety rączki albo nie wytrzymują obciążenia, albo moje ramię nie wytrzymuje wpijających się w nie rączek. Jeśli więc nosicie spore ciężary, to warto zwrócić uwagę na ten element.
Choć bywały maje wyjątkowo ciepłe, tegoroczny – póki co – jest dość zmienny w tej materii, stąd jasna apaszka i… długie, czarne, ciepłe skarpetki z kaszmirem.
Biżuteria to drobne kolczyki z perłami Swarowski, pokryte różowym złotem. Motyw perły nawiązuje do drobnych perełek, jakimi moja mama ozdobiła robiony na drutach sweter.
Włosy związałam w charakterystycznego „fifulka” – w takim wydaniu można mnie zobaczyć najczęściej, bo to fryzura nie utrudniająca codziennego funkcjonowania i nie wymagająca jakichkolwiek zabiegów z użyciem suszarki, lokówki, lakieru, żelu czy jakichkolwiek innych przyrządów lub kosmetyków do układania włosów. Ja po prostu nie mam na to czasu! Niesforne kosmyki ogarnęłam przy pomocy cienkiej, czarnej opaski.
Ostatnim, ale koniecznym ze względu na wrażliwość na ostre światło, elementem są okulary przeciwsłoneczne. Te moje są z sieciówki, mają sporo lat i jedynie podstawowe filtry, więc jeśli zależy Wam na solidnej ochronie oczu – zachęcam do wizyty w salonie optycznym lub sklepie sportowym.
Dajcie znać jak Wam się podoba ta półformalna, miejska stylizacja. Ja czuję się w niej znakomicie. Trzymajcie się ciepło, bawcie się modą i kupujcie mądrze.
Fot. Andrzej Androsiuk