Zdarza się Wam wyjść z domu bez makijażu i w dresowej bluzie, choć wcale nie macie zamiaru biegać? Albo wyruszyć do pracy w zimowej kurtce i tuż po wyjściu, zorientować się, że sąsiad zamiast kurtki ma jedynie koszulkę z krótkim rękawem, co świadczy o tym, że nie zarejestrowaliście jaka jest temperatura na zewnątrz? A może ubieracie się w pośpiechu, nakładając to, co akurat wisiało najbliżej na wieszaku? Wstyd się przyznać, ale te wszystkie sytuacje regularnie mają miejsce w moim życiu. Ja po prostu jestem za leniwa na bycie modną…
Uwielbiam modę! To fascynujące zjawisko, zwłaszcza gdy ma się okazję zajrzeć na zaplecze „modowego światka”. Podziwiam kobiety, które wkładają tyle wysiłku w dobór stroju, dodatków czy wykonanie perfekcyjnego makijażu – często wyglądają jakby dopiero skończyły pozować w sesji dla „Harper’s Bazaar”.
Kocham oglądać zdjęcia tych, które już dawno uznane zostały za ikony mody, jak: Coco Chanel, Audrey Hepburn, Jackie Kennedy, Grace Kelly czy Brigitte Bardot. Eleganckie, choć tak często stawiające na prostotę, szykowne i naturalne zarazem – miały w sobie to coś, co sprawiało, że przyciągały, nie tylko męskie, spojrzenia. Czy chciałabym, by i o mnie tak myślano? Oczywiście! Rzecz w tym, że nie mam naturalnego wyczucia stylu, a szkoda mi czasu na stanie godzinami przed lustrem lub urządzanie całodniowych wycieczek do galerii handlowych.
Okres impulsywnych zakupów mam już za sobą, może to kwestia wieku, a może doświadczeń, które uświadomiły mi, że życie jest za krótkie, by marnotrawić cenne minuty. Jutra może nie być, więc gdyby to był mój ostatni dzień, czy naprawdę chciałabym spędzić go na wybieraniu nowego płaszcza lub torebki? Zdecydowanie nie. Może nie skaczę od razu ze spadochronem i nie organizuję imprezy stulecia, ale to robienie rzeczy, które kocham i spędzanie czasu z ważnymi dla mnie ludźmi, urosły do rangi priorytetów.
Poza tym – wolę dłużej pospać, przeczytać kolejny rozdział książki lub pójść na spacer niż przez pół godziny zastanawiać się co na siebie włożyć. Zresztą, tego problemu nie mam już dawno. „Uproszczenie” garderoby i zmniejszenie liczby kosmetyków znacznie ułatwia życie.
A co z kwestią „bycia modną”? Mam na ten temat pewną teorię. Otóż pomijając samorodne talenty w tej dziedzinie oraz sytuacje, gdy wygląd „jak z żurnala” jest częścią naszej pracy, dążenie do „bycia modnym” to często próba ukrycia naszych kompleksów i zrekompensowania sobie niedoborów w innych sferach życia. Silna potrzeba akceptacji, szacunku, bycia podziwianą lub adorowaną albo po prostu sposób na polepszenie samopoczucia czy metoda walki z niskim poczuciem własnej wartości – tym właśnie bywa przesadna dbałość o własny wygląd.
Nie dajmy się zwariować. Nie mamy obowiązku bycia idealną. Co prawda wyjście po zakupy bez makijażu i w dresowej bluzie nie uczyni ze mnie raczej ikony mody, ale przynajmniej lubię siebie na tyle, by nie wstydzić się pokazać światu sauté.
Fot. Andrzej Petelski