Ludzie mają różne marzenia. Jedni chcą mieć sportowe auto, zasiadać w fotelu prezesa dużej firmy lub założyć rodzinę, inni pragną podróżować, skończyć studia i znaleźć pracę. Część z tych marzeń, przeradza się w konkretne plany, są jednak i takie, o których myśli się potajemnie, które chowa się przed światem, pielęgnuje w skrytości ducha, są bowiem tak piękne i/lub wielkie, że wydają się całkowicie nierealne. A jeśli pewnego dnia to największe ze wszystkich marzeń się spełni? Co wtedy?
Pamiętam pewien wieczór, kilka lat temu – czułam się wyjątkowo paskudnie. Straciłam pracę, moje życie prywatne legło w gruzach, zaczęły się problemy ze zdrowiem. Nie miałam ochoty na nic, najchętniej zapadłabym się pod ziemię. Czułam się wiecznie zmęczona, brakowało mi energii, by wstać rano z łóżka, cierpiałam na bezsenność. Uważałam się za „życiowego nieudacznika”, nie widziałam przed sobą celu, nic nie miało sensu, doskwierało mi niezrozumienie (ludzie wokół nie pojmowali co się dzieje) i samotność. Układając się tamtego wieczora do snu, marzyłam o spokoju i poczuciu bezpieczeństwa. Rozpaczliwie pragnęłam, by był obok mnie ktoś, kto będzie umiał uciszyć wszystkie moje lęki, bo sama nie potrafiłam tego zrobić. Jednocześnie, wydawało mi się, że to nierealne. Emocje, jakie mi towarzyszyły, były tak silne, że trudno sobie było wyobrazić, bym mogła nad nimi zapanować, większość podjętych w tamtym czasie decyzji, była podyktowana strachem, a ból, jaki pozostał po relacji z najbliższym mi człowiekiem, stanowił najlepszą obronę przed każdym, kto próbował się do mnie zbliżyć.
Byłam pewna, że życie nie ma mi do zaoferowania nic oprócz cierpienia i serii rozczarowań, że spokój jest luksusem, na który mnie nie stać, a jedynym sposobem, by nie cierpieć bardziej niż dotychczas, jest dystans wobec ludzi.
Kilka dni temu, kładąc się spać, przypomniałam sobie tamten wieczór sprzed lat. Nagle zdałam sobie sprawę, że choć moje życie nadal nie jest idealne, moje ówczesne, największe marzenie się spełniło – uporałam się z większością drzemiących we mnie, trudnych emocji, nauczyłam się jak, przy pomocy metody małych kroczków, pokonywać swoje lęki, przekonałam się, że obecność drugiego człowieka może być nie tylko źródłem niepokoju, ale i dawać poczucie bezpieczeństwa.
Kilka dni temu uśmiechnęłam się do siebie i pomyślałam: „Mam to, czego chciałam. Co dalej?”. No właśnie, co teraz? Wygląda na to, że życie nie znosi próżni. Nie wiadomo kiedy, miejsce największego marzenia, zajęło inne. Jedno spełnione pragnienie, pozwala wierzyć, że spełnią się kolejne. Grunt to nie stać w miejscu.
Moje marzenie niektórym z Was wydało się zapewne śmieszne, ale zapytajcie ludzi po przejściach, jak trudno jest osiągnąć spokój… To jak wygrać milion w totka lub zdobyć Mount Everest. Kiedy urzeczywistnia się to, o czym marzyliśmy, odczuwamy radość i satysfakcję, ale nie są to uczucia dane nam na zawsze. Wielu ludzi nie potrafi sobie poradzić z pustką i zagubieniem, które pojawia się, gdy mija stan euforii po osiągnięciu celu. Zwłaszcza jeśli dążeniu do realizacji marzenia podporządkowaliśmy całe życie.
Dlatego warto sobie przygotować… marzenie awaryjne. A najlepiej cały zestaw. Warto podnosić poprzeczkę coraz wyżej, doskonalić swoje umiejętności, rozwijać się. Warto inwestować nasz czas i wysiłek w marzenia, po których zostanie ślad nie tylko materialny. Oczywiście świetnie byłoby nagle stać się właścicielem fortuny, ale jeszcze lepiej byłoby wykorzystać te pieniądze, by nauczyć się nowych rzeczy, zwiedzić dalekie kraje czy pomóc lokalnej społeczności.
A gdyby ktoś z Was wątpił w siłę marzeń, przytoczę jeszcze jeden przykład z własnego życia. Jakiś czas temu koleżanka zapytała mnie o czym marzyłam, gdy byłam dzieckiem. Zupełnie zapomniałam o tych dziecięcych pragnieniach, wyobraźcie więc sobie moje zdumienie, gdy uświadomiłam sobie, że mając 12 lat marzyłam o tym, by zostać… dziennikarką. Przez 9 lat współpracowałam z lokalnym ośrodkiem telewizji 😉
Photo by Ariel Lustre on Unsplash