Kolejna opowieść o prokuratorze Teodorze Szackim.
Tym razem nie w stolicy, a w Sandomierzu toczy się akcja powieści Zygmunta Miłoszewskiego, bowiem to właśnie do Sandomierza przenosi się Szacki po romansie z dziennikarką Moniką Grzelką i rozstaniu z żoną Weroniką. W Sandomierzu pan prokurator przypomina sobie znaczenie słów „samotność” i „nuda”. Tę pierwszą zabija wdając się w krótkie, nic lub niewiele znaczące romanse, tej drugiej pozbyć się nie może, ponieważ sandomierzanie
„(…) w ogóle się nie mordowali. Nie usiłowali mordować. Nie gwałcili. Nie organizowali się w przestępczych celach. Z rzadka napadali na siebie. Kiedy Szacki przeleciał w myślach katalog spraw, którymi się zajmuje, poczuł w gardle lekką zgagę. To nie mogła być prawda” [s. 21]
Wszystko się zmienia, gdy przy sandomierskiej synagodze zostają znalezione zwłoki kobiety. Denatka, Elżbieta Budnik, była społeczniczką. Znali ją niemal wszyscy w miasteczku, dlatego nowa szefowa Szackiego właśnie jemu powierza prowadzenie sprawy zabójstwa Budnikowej, spodziewając się, że jako człowiek z zewnątrz, będzie umiał zachować niezbędny dystans. Informacjami na temat Sandomierza, jego mieszkańców i łączących ich relacji, dzielą się z Szackim najbliżsi współpracownicy – prokurator Barbara Sobieraj i inspektor Leon Wilczur.
Elżbieta Budnik miała poderżnięte gardło, w pobliżu znaleziono prawdopodobne narzędzie zbrodni – chalef – nóż do rytualnego uboju zwierząt, używany przez żydowskich rzeźników. W uważanym za miasto antysemickie Sandomierzu, ta informacja budzi wielkie emocje. Szacki musi przedrzeć się przez sandomierskie legendy i plotki, by odnaleźć w nich ziarno prawdy.
Ta powieść podobała mi się przede wszystkim ze względu na niezwykle plastyczny obraz małego miasteczka, gdzie wszyscy wszystko o sobie wiedzą, nienawiść przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, a mroczne tajemnice ożywają w lokalnych legendach.
Bez skrępowania pisze też Miłoszewski o nienawiści Polaków do Żydów, o drzemiącym w małomiasteczkowej społeczności, skrywanym na co dzień antysemityzmie i młodocianej wersji patriotyzmu, polegającej głównie na wyśpiewywaniu w pobliżu żydowskich cmentarzy pseudopatriotycznych piosenek, nawołujących do nienawiści na tle rasowym, narodowościowym i etnicznym, okraszonych homofobią.
Czyta się świetnie. Zawiła intryga niemal natychmiast wciąga czytelnika w labirynt, w którym tropy współczesne i te, związane z przeszłością, splatają się ze sobą. Nieco rozbawiła mnie scena w podziemiach – takie połączenie Pana Samochodzika i Indiany Jonesa w wykonaniu przedstawicieli polskiego wymiaru sprawiedliwości. Więcej nie zdradzę, sami musicie przeczytać.
Bardzo przyjemna lektura na weekend.
Wydawca o książce:
Jest wiosna 2009 roku, prokurator nie pracuje już w Warszawie, pożegnał się z przeszłością i karierą, by przenieść się do Sandomierza. Tu zaczyna „nowe wspaniałe życie”, ale dość szybko spotyka go rozczarowanie. W obcej i nieprzyjaznej rzeczywistości rozgoryczony Szacki prowadzi śledztwo w sprawie dziwacznego morderstwa, którego ofiara to sandomierska działaczka społeczna, kobieta szanowana i ceniona, o nieskazitelnej reputacji. Dochodzenie napotyka piętrzące się przeszkody i ścianę milczenia, a jednocześnie towarzyszy mu gorączka medialna. Ważnym kontekstem staje się bolesny splot relacji polsko-żydowskich oraz historia, która wydarzyła się przeszło sześćdziesiąt lat wcześniej…
Tytuł: Ziarno prawdy
Autor: Zygmunt Miłoszewski
Wydawca: Grupa Wydawnicza Foksal
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 365
Oprawa: miękka
ISBN: 978-83-280-0801-4