Każda kolejna książka Ignacego Karpowicza to duże wydarzenie. Szczególnie tu – w Białymstoku, z którym Karpowicz – chcąc nie chcąc – jest związany. Dla wielu tutejszych mieszkańców jego „Sońka” była jedną z najważniejszych książek – swojska, bliska, w czuły i rozumiejący sposób opowiadająca nie tylko o zakazanej miłości, ale też o poszarpanej, przygranicznej tożsamości. Nic dziwnego, że czytelnicy – w tym ja – z niecierpliwością oczekiwali na kolejne dzieło Karpowicza. I może właśnie ten ciężar oczekiwania sprawił, że poczułam się „Cicho, cichutko” rozczarowana.
„Cicho, cichutko” składa się z trzech części. Nićmi łączącymi poszczególne opowieści są bohaterowie: Michał zwany Misiem, Anna – jego ciotka oraz przyjaciel Misia – pisarczyk.
Część pierwsza to opowieść o umieraniu, odchodzeniu Misia, oswajaniu śmierci i godzeniu się z nią. To także opowieść o przyjaźni podszytej miłością – relacji wymykającej się ramce tzw. norm społecznych. To również część, której przeczytanie wywołało we mnie poczucie dyskomfortu, gdy uświadomiłam sobie jak bardzo obojętna jestem wobec tego, co czytam, jak bardzo nieporuszająca i nijaka wydaje mi się ta opowieść. Myślę, że to coś na kształt poczucia winy, bo przecież pierwowzorem czy inspiracją dla stworzenia postaci książkowego Michała był przyjaciel Ignacego Karpowicza, Michał Tomaszewski. I nawet jeśli mam świadomość, że to, co w książce, nie jest wiernym obrazem czy zapisem odchodzenia rzeczywistego człowieka, to ta śmierć jest faktem, a ja – czytelniczka prozy Karpowicza, pozostaję jedynie niezaangażowanym obserwatorem, dość chłodno i z dystansem przyglądającym się całemu procesowi „pożegnania”.
Jeszcze pracując jako dziennikarka, miałam okazję poznać Ignacego Karpowicza. Rozmawialiśmy po wydaniu „ości” i po „Sońce”. Prowadziłam spotkanie autorskie z nim, po ukazaniu się „Miłości”. To niezwykle inteligentny człowiek, którego trudno posądzić o przypadkowość, dlatego doszukuję się w tym wszystkim celowości. Może o to właśnie chodziło? By „ściągnąć” śmierć z „piedestału tragedii” i sprowadzić ją do roli naturalnego procesu, będącego nieodłącznym elementem istnienia? By wytrącić czytelnika z równowagi, sprawić, by poczuł się źle, wychodząc poza, przewidziany w takiej sytuacji schemat odczuć: żal – jak najbardziej, smutek – pożądany, rozpacz – bardzo na miejscu, obojętność – nieakceptowalna?
Część druga poświęcona jest postaci Anny, która po tragicznej śmierci rodziców Michała, opiekuje się siostrzeńcem. Relacja Misia z ciotką od początku wydaje się nieco… dziwna. Jakby istniała pomiędzy nimi równocześnie: niewytłumaczalna więź i mur, nie pozwalający im zbliżyć się do siebie nawzajem.
Inspiracją dla powstania historii Anny była tzw. zbrodnia połaniecka – jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych okresu PRL-u. W 1976 r. (także rok urodzin Ignacego Karpowicza), w Wigilię, trzy osoby: ciężarna Krystyna Łukaszek, jej mąż – Stanisław i nastoletni brat zostali zamordowani na oczach 30 osób. Zabójcy wymusili na świadkach milczenie, które udało się przerwać dopiero na sali sądowej.
Historia to doprawdy niezwykła, ale jej „wytropienie” w tekście Karpowicza, wymaga od czytelnika znajomości tamtych wydarzeń albo… przeczytania/odsłuchania wywiadu z autorem. Rzecz w tym, że nie potrafię znaleźć żadnego uzasadnienia dla zabiegu wykorzystania tragicznych wydarzeń sprzed lat w formule, stworzonej przez Karpowicza. Historię Misia i Anny, ze wszystkimi jej „opozycjami” (np. życie – śmierć, utrata ukochanego – zyskanie przybranego dziecka) można było opowiedzieć bez sięgania po realną zbrodnię.
Jednocześnie muszę przyznać, że historia Anny wydała mi się najciekawsza, choć zarazem najbanalniejsza (mówię zwłaszcza o wątku utraconej na rzecz siostry miłości). Sama w sobie mogłaby być odrębną, pełną, zamkniętą opowieścią i sprowadzenie jej do roli „jednej z trzech” postrzegam jako niewykorzystanie potencjału.
No i nareszcie część trzecia, „Zaczarowany lis”, w której główną rolę zdaje się grać pisarczyk, pandemia, rzeczywistość bez Misia oraz tworząca się więź pisarczyka z Anną – niejako zastępcza wobec relacji kobiety z siostrzeńcem. I… to chyba wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia.
Dobra literatura powinna bronić się sama. Koniec, kropka. Oczywiście nie obejdzie się bez całej machiny promocyjnej, bo szansa na to, że w XXI wieku usłyszymy o choćby najlepszej na świecie książce, bez podjęcia przez wydawcę bądź autora, działań reklamowych, jest jak wygrana w totka. Zdawałoby się, że łatwiej jest w przypadku pisarza o wypracowanej pozycji, którego nazwisko samo w sobie jest już marką. Tyle, że im czytelnik bardziej „doświadczony literaturą”, tym bardziej wybredny. Nie zadowala się już nazwiskiem na okładce ani ciekawą kampanią promocyjną, nie przekonują go prywatne motywacje autora i prawdziwe historie ukryte za maską poszczególnych postaci. Opowieść (w twardej oprawie!) winna bronić się sama. A skoro wymaga serii zabiegów, obudowujących ją w dodatkowe znaczenia i obarczających emocjonalnym bagażem, trudnym do udźwignięcia przez tych „niezachwyconych”, to pojawia się pytanie o jej rzeczywistą wartość.
Opis wydawcy:
Pewnej wigilijnej nocy Michał (Miś) wymyka się śmierci. Ma dwa lata, gdy giną jego rodzice i siostrzyczka. Dorasta pod opieką ciotki, w ciszy. Ucieczki szuka w wirze swobodnego, wielkomiejskiego życia, w którym często towarzyszy mu najlepszy przyjaciel, Pisarczyk.
Annie wymyka się miłość. Jej rodzice są przesiedleńcami znad Dniepru. Przeżyli strategiczne zatopienie własnej wsi w czasie wojny. „Topieni”, jak mówią we wsi polscy sąsiedzi. A „topieni” nie powinni wydawać się za miejscowych. I dlatego Anna chce uciec wraz ze swoim ukochanym Piotrem.
Teraz do dzieła przystępuje Pisarczyk.
Ze skrawków wspomnień, opowieści i tropów rekonstruuje historie Misia i Anny. Śledzi, co połączyło i zagmatwało życie tych dwojga. Wreszcie może zostać opowiedziane to, o czym dotąd było cicho, cichutko…
Ignacy Karpowicz w fikcji nawiązuje luźno do rzeczywistych zdarzeń, łączy minione z teraźniejszym, tragiczne z komicznym, zmienia punkty widzenia i narracje, tworząc sagę przewrotną, odważną i porywającą.
Tytuł: Cicho, cichutko
Autor: Ignacy Karpowicz
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2021
Oprawa: twarda
Liczba stron: 272
ISBN: 978-8308-07374-2