Kiedyś potępiałam ludzi, którzy opowiadali publicznie o swoich prywatnych sprawach. Nie mówię tu o sprzedawaniu zdjęć swoich dzieci brukowcom – to potępiam nadal. Chodzi mi o Glogerów i vlogerów, o ludzi dzielących się z innymi, często niezwykle intymnymi doświadczeniami. Nie rozumiałam takiego zachowania, brzydziło mnie uprawianie swego rodzaju emocjonalnego ekshibicjonizmu, dopóki sama nie przeżyłam czegoś, co sprawiło, że stałam się jedną z nich.
Bo co ja niby tutaj uprawiam za sztukę? Wybebeszam swoją traumę, strach, niepewność, zwątpienie i kompleksy. Po co? Ponieważ, żeby móc z czymś walczyć, coś zmienić trzeba to najpierw nazwać, poznać jego strukturę i mechanizm działania.
Można to oczywiście zrobić w czterech ścianach własnego domu, nie mówiąc nic nikomu, ale prawda jest taka, że znacznie łatwiej jest podejmować wyzwania i walczyć, wiedząc, że ktoś jest przy nas. Jednak nie mając takiej osoby w rzeczywistości, często szukamy wsparcia i zrozumienia w sieci. Ci, którzy czytają, stają się naszą grupą wsparcia, bo pisząc o tym, że z czymś sobie poradziłam, podejmuję zobowiązanie, że wytrwam, że nigdy więcej nie pozwolę sobie na autodestrukcję.
Z drugiej strony, nie robię tego jedynie dla siebie. Kiedy dostaję wiadomość, że w kolejnym wpisie ktoś odnalazł emocje podobne do tych, których sam doświadcza, a przeczytanie o moim „małym kroku naprzód” w jakiś sposób mu pomaga, to przyznaję – daje mi to siłę, by przeżyć kolejny dzień z uśmiechem.
Cały ten blog, to kolejne, niezwykle cenne doświadczenie w moim życiu. Nauczyłam się ostrożności w ocenie postaw innych ludzi i przekonałam się, że kontrolowany ekshibicjonizm może być czymś w rodzaju wentyla bezpieczeństwa – pomaga utrzymać równowagę. Pod warunkiem wszakże, że to nadal my decydujemy co i ile chcemy powiedzieć o sobie światu.
(tekst powstał w 2015 roku)