Kiedyś ludziom wystarczał do szczęścia dach nad głową, woda i jedzenie, bliscy ludzie wokół, wolność, możliwość działania. Dziś żyjemy w czasach nadmiaru dóbr i możliwości. Musimy mieć coraz więcej, żeby nie zostać w tyle. Pędzimy, gubiąc po drodze zdrowy rozsądek. Wydaje nam się, że to jedyna droga, która prowadzi do szczęścia. To nieprawda. Ale żeby zobaczyć inne, trzeba zwolnić.
Hanna Samson, „Życie na miarę. Nadmiar rzeczy, nadmiar spraw, nadmiar bodźców”, „Sens”, 2014, nr 10 (73), s.59
Minimalizm pokazał mi T. Nie mówię tu o trendach w modzie czy architekturze, raczej o trendzie w życiu. T. ma bardzo prostą filozofię, którą można określić jako „mniej znaczy więcej”. Ubrań tyle, ile potrzeba czyli dokładnie tyle, ile mieści się w pralce, mebli w mieszkaniu nie za dużo, bo i po co przestrzeń zagracać, w kuchni bogactwo przypraw i „ubóstwo” naczyń – tyle, ile trzeba, by samemu zjeść i móc podzielić się ze zbłąkanym wędrowcem. T. nie ma takich rzeczy jak: firanki w oknach, żelazko czy kuchenka mikrofalowa. Ilość żarówek również ograniczona do minimum. Można rzec, iż to prawdziwy oryginał w XXI wieku.
Na początku dziwiło mnie takie podejście do życia. Przecież każdy lubi mieć ładną lampę lub obraz, kupić sobie nową bluzkę… albo nowy samochód (przy okazji – T. samochodu również nie posiada), jednak im więcej czasu spędzałam z T., tym wyraźniej widziałam, jak ten minimalizm materialny przekłada się na bogactwo duchowe (i nie tylko). T. jest zawsze szczęśliwy, choć nie ugania się za najnowszym iPhonem lub garniturem od Armaniego (nie sądzę, by T. posiadał jakikolwiek garnitur), nie lansuje się w modnych klubach i nie pokazuje „na mieście” z możnymi i wpływowymi tego świata (chociaż zdziwilibyście się kto jest jego znajomym). Skąd więc to szczęście? Im mniej rzeczy i nieistotnych spraw w życiu, tym więcej czasu i miejsca na to, co ważne. Nie znam nikogo, kto tak jak T. umiałby czerpać pozytywną energię z otaczającego świata, kto tak jak T. dostrzegałby dobro w każdym człowieku, dla kogo tytuły i status materialny nie miałby żadnego znaczenia.
T. żyje chwilą, żyje tu i teraz, a dzięki temu, że skupia się na chwili obecnej może ją odczuwać w pełni, wszystkimi zmysłami. T. nie przywiązuje się do rzeczy, miejsc i ludzi, z niekłamaną ciekawością przyjmuje to, co przynosi mu życie, czerpie z niego pełnymi garściami i obdarowuje innych dobrocią, którą nosi w sobie. Nie zważa na opinie innych, konwenanse ma w głębokim poważaniu, żyje tak, by pozostawać w zgodzie z samym sobą.
Chociaż nigdy nie będę żyła tak, jak on, spotkanie z nim było dla mnie niezwykłą lekcją. Nauczyłam się, że szczęście to nie otaczające mnie przedmioty, nie piastowane stanowiska, nie moje odbicie w cudzych oczach, szczęście to coś, co każdy z nas nosi w sobie.
Życzę Wam więc takich T. na Waszej drodze. Zmiana perspektywy może się bowiem okazać zbawienna.