Zastanawialiście się kiedyś dlaczego tak wielu ludzi wygląda na wiecznie niezadowolonych, smutnych, ciągle marudzi i jęczy? Ja wiem, bo sama taka byłam. Ludzie są pesymistami, ponieważ żyją w przekonaniu, że są nieszczęśliwi.
Celowo użyłam zwrotu „żyją w przekonaniu”, ponieważ – moim zdaniem – część ludzi ma kompletnie wypaczone pojęcie szczęścia. Gdyby ich zapytać, co oznacza dla nich bycie szczęśliwym, odpowiedzą wam coś w stylu: „no wiesz, mieć seksowną/seksownego żonę/męża, radosne dzieciaki, robotę, którą kocham, zarabiać kupę szmalu, jeździć świetną furą, a wakacje spędzać na tropikalnej wyspie”. Cóż… nie mówię, że każdy wybierze akurat taki zestaw – niektórzy być może nie chcą mieć dzieci, a wakacje wolą spędzać samotnie w leśnej głuszy, ale nie w tym rzecz. Problem polega na tym, że niemal każdy ma w głowie idealny obraz swojego życia. Jednych ta wizja motywuje do działania, innych – przygnębia.
Jest taka odmiana człowieka, który nie potrafi się cieszyć. Serio. Z niczego, nawet z własnych osiągnięć. Wieczny pesymista we wszystkim widzi tę gorszą stronę, nie dostrzega plusów, uprawia czarnowidztwo i obgryzając paznokcie czeka na kolejną klęskę. Nawet do głowy mu nie przyjdzie, że mógłby coś zyskać, a jeśli nawet przyjdzie, to i tak czym prędzej odpędza od siebie tę myśl. Myślicie, że zmyślam, koloryzuję, przesadzam? Otóż nie tym razem! Rozejrzyjcie się wokół – to prawdziwa plaga. Co gorsza, obawiam się, że stadium, o którym mówię to niezdiagnozowana depresja, ale w kraju, gdzie wizyta u psychologa lub psychiatry wciąż potrafi być czymś wstydliwym, nie ma co liczyć na szybkie podanie tym ludziom medykamentów lub zastosowanie odpowiedniej terapii.
Wracając jednak do sedna – rzecz w tym, że porównując prawdziwe życie z tym idealnym, zawsze będziemy niezadowoleni. Ludzie są jak dzieci, które nie do końca rozumieją, że Kubuś Puchatek to postać fikcyjna. Idealne życie to też fikcja. Helloooł! Obudźta się! Nigdy nie będzie idealnie, jeśli pozwolicie by złośliwość koleżanki, niekompetencja urzędnika lub telefon od teściowej zepsuły Wam dzień. Codziennie pojawia się coś, co burzy Wasz spokój, coś, na co nie macie wpływu.
Wiecie, kto wytłumaczył mi, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki? Chłopak spotkany przypadkiem na przystanku przy Bibliotece Uniwersyteckiej w Białymstoku. Jeździł na wózku inwalidzkim i poprosił mnie o pomoc przy wsiadaniu do autobusu. Zdziwiło mnie to, bo uchodzę za osobę raczej drobną – w pierwszej chwili przestraszyłam się, że nie dam rady mu pomóc. Kiedy jednak na niego spojrzałam… ważył niewiele więcej ode mnie. Wsiedliśmy więc razem do autobusu i zaczęliśmy rozmawiać, a właściwie głównie on mówił. Z trudem. Chorował na stwardnienie rozsiane, opowiadał o tym jak bardzo zmieniła go choroba, o tym, że ludzie się go obawiają, gdy podjeżdża do nich na wózku – boją się, że niechcący go skrzywdzą, zrobią coś nie tak (to uczucie akurat znałam). Paradoksalnie to właśnie choroba sprawiła, że odzyskał wiarę… nie tylko w Boga, ale też w ludzi. Wiecie czym dla niego było szczęście? Możliwością samodzielnego wysikania się.
Zanim więc kolejny raz zaczniecie opowiadać jak bardzo jesteście nieszczęśliwi, zastanówcie się czy coś Wam przypadkiem nie umyka.