„Miłość” – ta powieść Ignacego Karpowicza, „podzieliła” wielbicieli talentu pisarza. Jedni uznali ją za przejaw geniuszu, inni orzekli, że „Karpowicz się skończył”.
Cztery różne opowieści, złączone w całość – tak najkrócej można by opisać „Miłość”. Głównym motywem jest (a jakże!) tytułowe uczucie, tyle że w wydaniu homoseksualnym. W każdej części miłość objawia się z różną siłą – czasami dominuje, przytłacza wszechobecnością, innym razem majaczy gdzieś w tle, by nagle zaznaczyć boleśnie swoją obecność, bywa też tak subtelna, że niemal niezauważalna.
Część pierwsza, określana jest mianem „retro”. Rzecz dzieje się w Stokroci – dworze, kojarzącym mi się z polską kulturą i tradycją. I rzeczywiście ślad polskiej kultury jest tam widoczny wyraźnie w postaci właścicieli dworku. Anna i Jarosław to przecież nic innego jak „Karpowiczowska wariacja” na temat Jarosława Iwaszkiewicza. Homoseksualizm Jarosława jest ignorowany przez jego żonę. Podobnie rzecz ma się w przypadku, goszczących w Stokroci, Jerzego i Ireny – zacieśniająca się więź między Jarosławem i Jerzym, choć widoczna, zdaje się nie zajmować myśli młodej kobiety. Spokój jest jednak pozorny, tuż pod powierzchnią ładu, drzemią niezwykle silne emocje. Tyle, że łatwiej jest „nie wiedzieć” niż zmierzyć się z niewypowiedzianym.
W drugiej części pojawia się pisarz, przez lata żyjący w kłamstwie i wypierający swój homoseksualizm. Gdy dostaje zawału, postanawia zmienić swoje życie i zawalczyć o szczęście. Zbiera się na odwagę i umawia w Kattowitz ze Zbyszkiem. Choć Ignacy Karpowicz, podczas spotkania autorskiego w Białymstoku, powiedział: „Dział prawny wydawnictwa zaprzecza, jakoby miało to coś wspólnego ze mną i trzymam się tej wykładni”, niejednego czytelnika dręczy pytanie „ile jest autora”, w opisywanej przez niego historii. Niezależnie od tego, jaka jest odpowiedź, to piękna, poruszająca opowieść o samozaprzeczeniu, nienawiści do własnego ciała i wstydzie, a następnie wyzwoleniu i uldze, gdy okazuje się, że matka akceptuje wybór syna.
Trzeci fragment to historia z przyszłości, z wyraźnie widocznym nawiązaniem do obecnej sytuacji społeczno-politycznej. W kraju rządzi Prawo i Swoboda, społeczeństwo jest stale obserwowane, inne religie niż katolicyzm „umierają śmiercią naturalną” – w mieście Belostok znajduje się ostatnia cerkiew, ok. 2035 roku zostaje opracowana terapia dla homoseksualistów, którzy uznani zostali za wymagających naprawy. Bohaterką tej futurystycznej części jest młoda, dociekliwa Albertyna. Dziewczyna dostaje na uczelni zadanie przygotowania wystąpienia na temat szanowanego pisarza, szukając informacji trafia na trop wymazanych danych. Zgłębiając temat, Albertyna zaczyna odkrywać wstydliwe, rodzinne sekrety. Sporo dzieje się także w sferze uczuć – dziewczyna zakochuje się Mateuszu, jednak chłopak okazuje się być gejem.
Część futuro jest moim ulubionym fragmentem „Miłośći” – mocna, poruszająca wizja przyszłości. Dystopia, przerażająca swym prawdopodobieństwem i zmuszająca do zadania sobie pytania dokąd właściwie zmierzamy…
Część czwarta to baśń, w której spotykają się książę i ubogi chłopak. Łączy ich wyjątkowe uczucie, jednak koniec okazuje się łzawo smutny. W zderzeniu ze znakomitą częścią, opisującą przyszłość, ta wydała mi się wyjątkowo… eee… nudna. Wcale bym się nie obraziła, gdyby Karpowicz, znany z tego, że po napisaniu tekstu, swoje dzieła zawzięcie skraca, pozbawił „Miłość” tego fragmentu.
Tak czy inaczej, przyznać trzeba, iż autor połączył wspomniane cztery części w sposób niezwykle zmyślny. Uważny czytelnik odkrywa np. że figurka wielorybów z dworku w Stokroci, nagle znajduje się w części futurystycznej, a brat Albertyny „polegiwał z babcią na tapczanie” zupełnie jak pisarz, zmagający się ze swoją seksualnością. Te same przedmioty, imiona, sceny – niemal niewidoczne ślady pozostałych historii i światów, w tym właśnie opisywanym.
Jeśli chodzi o samo uczucie, to mam wrażenie, że patos splata się tu z banałem. Karpowicz, nadając tytuły rozdziałom: „Piękno”, „Prawda”, „Dobro”, nawiązuje do triady platońskiej. Na piedestale stawia miłość, choć sposób, w jaki o niej mówi, przypomina miejscami słynnego Paulo Coelho, którym tak bardzo autor „Miłości” być nie chce. Rzecz w tym, że Ignacy Karpowicz to człowiek niezwykle inteligentny i świadomy języka (jest zresztą znakomitym słowotwórcą J), co rodzi podejrzenie, że spora część „banalnych momentów” została w książce umieszczona z premedytacją. Pewne jest jedynie to, że twórczość Karpowicza wyraźnie się zmienia. Na lepsze czy na gorsze? Na to pytanie każdy winien sobie odpowiedzieć sam.
Wydawca o książce:
W dworku wczesnych lat powojennych, w dystopijnej Polsce przyszłości, w baśniowym królestwie toczonym zarazą, w krzywym zwierciadle tu i teraz – ścierają się ludzkie namiętności. Każdy pragnie spełnić swoją powinność. Nikt nie chce być samotny. Każdego czeka ból.
„Nie wiem, czy człowiek rodzi się z pierwszym kłamstwem. Jeśli tak, to jakie ono jest? Płacz nakarmionego niemowlęcia, żeby przykuć uwagę matki? Płacząc, udawałem głód lub ból? Nie mam natomiast wątpliwości w kwestii kłamstwa głównego, kłamstwa towarzyszącego mi dzień i noc przez ponad trzydzieści lat. Kłamstwo główne zostało tak gorliwie i szeroko rozpracowane przez literaturę, psychologię i rozmaite nauki, że wstyd się do niego przyznawać. Kto nosi w sobie takie kłamstwo, wydaje się ułomny i tchórzliwy. Bo czego tu się bać? A taka jest natura tego kłamstwa – strach. I wstyd”.
fragment powieści
Autor: Ignacy Karpowicz
Tytuł: Miłość
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 290
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-08-06410-8