Kanibalizm jako temat książek i filmów zawsze wydawał mi się kiepskim pomysłem, podobnie jak zombie. Nawet nie umiem tego uzasadnić, ale też nie czuję takiej potrzeby – tego typu opowieści wywołują we mnie raczej znużenie aniżeli dreszczyk emocji, więc gdy zaczęłam czytać „Mistrza karnawału”, „witki mi opadły” – jak mawia moja przyjaciółka. Kanibal szalejący w Kolonii – to zdecydowanie nie było to, o czym chciałam czytać, gdy wreszcie udało mi się znaleźć chwilę na kryminał.
Jakieś pół książki zajęło mi przekonanie samej siebie, że jednak warto dobrnąć do końca. Temat mnie nie pociągał, podobnie jak główny bohater, a sama narracja, po moich ulubionych skandynawskich i polskich (retro) klimatach też nie wydawała się niczym szczególnym.
Głównym bohaterem powieści Russella jest Jan Fabel – nadkomisarz hamburskiej policji, który właśnie zamierza odejść ze służby, gdy zostaje poproszony o konsultacje w sprawie mordercy-kanibala. Nadkomisarz jedzie do Kolonii, by wspomóc tamtejszych śledczych oraz odnaleźć swoją podwładną – Marię Klee, na własną rękę ścigającą nieuchwytnego szefa ukraińskiej mafii Wasyla Witrenkę. Działania Fabla i Klee przestawiane są jako równoległe, właściwie przez większą część opowieści śledztwo nadkomisarza i prywatna krucjata jego podwładnej to dwa całkowicie odrębne byty, dopiero w ostatnich rozdziałach autor wskazuje na dość luźne powiązania pomiędzy poszczególnymi postaciami, pojawiającymi się w obu wątkach. Nie mogę się zdecydować czy ta narracyjna dwoistość bardziej mi się podobała czy przeszkadzała. Jedno jest pewne – obie historie z powodzeniem mogłyby funkcjonować oddzielnie.
O ile sprawa kanibala z Kolonii stanowi w tej książce pewną kompletną całość, choć z możliwością zaistnienia ciągu dalszego, to wątek Wasyla Witrenki jest najwyraźniej kontynuacją wydarzeń, zawartych we wcześniejszej powieści Russella. Co prawda autor serwuje czytelnikowi garść informacji, pozwalających zorientować się kim jest Witrenko i jakie „relacje” łączą go z Fablem i Klee, ale mimo to odczuwam w tej kwestii ogromny niedosyt.
Muszę jednak przyznać, że „Mistrz karnawału” ma w sobie elementy, które sprawiają, że dałam się ostatecznie porwać. Pierwsza to misterna intryga – do końca nie wiedziałam, kto jest mordercą. Pojawiające się tropy są na tyle niejednoznaczne, że autorowi udaje się do końca trzymać czytelnika w niepewności. To niezwykle cenne, bo coraz częściej trafiam na kryminały tak banalne i przewidywalne, że aż żal papieru na ich drukowanie. Drugim, niezwykle interesującym elementem jest karnawał. Uwielbiam, gdy tło ożywa. Craig Russell wydarzenia w Kolonii (a konkretnie opowieść o kanibalu) mocno osadził w fascynującej czasoprzestrzeni karnawału, gdy wszystko ulega odwróceniu, gdy to, co niezwykłe staje się normą, gdy ludzie pozwalają sobie na więcej, wierząc, że karnawałowe grzechy i szaleństwa i tak zostaną spalone podczas Nubellverbrennung – tradycyjnej ceremonii palenia słomianej kukły. Symbolika karnawału, związane z nim tradycje i wierzenia to niewątpliwy atut tej książki, coś, co prowokuje do dalszego, samodzielnego zgłębienia tematu.
Jeśli więc szukacie dobrego kryminału na weekend – „Mistrz karnawału jest propozycją wartą rozważenia.
Wydawca o książce:
Jak wytropić mordercę, gdy nie wiadomo, czyja twarz kryje się za maską?
Karnawał w Kolonii. Miasto opanowuje chaos, stanowiący tło dramatycznych wydarzeń. Jan Fabel odkłada swoją decyzję o odejściu ze służby i postanawia pomóc kolońskiej policji w schwytaniu seryjnego mordercy kanibala.
Trzymająca w napięciu powieść kryminalna w otoczce magicznych wydarzeń z Karnawałowej Nocy Kobiet, która staje się punktem kulminacyjnym śledztwa!
Autor: Craig Russell
Tytuł: Mistrz karnawału
Wydawca: W.A.B.
ISBN: 978-83-280-0918-9
Liczba stron: 416
Wymiary: 123mm x 123mm
Okładka: miękka
Tłumaczenie: Jerzy Malinowski