Tydzień urlopu na podlaskiej wsi, z dala od internetu i miejskiego pędu – taki luksus zdarza mi się niezmiernie rzadko. Postanowiłam więc faktycznie odpocząć, a chyba każdy, kto mnie zna doskonale wie, że najlepiej mi się odpoczywa przy dobrej książce. Jako że miał to być relaks, wybrałam lektury lekkie, łatwe i przyjemne, a przynajmniej te, które na takie wyglądały. Nie mogło w urlopowym stosiku zabraknąć mojego ulubionego Zygi Maciejewskiego. Tym razem sięgnęłam do początków czyli „Morderstwa pod cenzurą” i z niekłamaną przyjemnością zanurzyłam się w intrygującym, aczkolwiek chwilami nieco mrocznym międzywojennym Lublinie.
Już dawno nie odczuwałam takiej przyjemności z czytania książki. Świetnie skonstruowana intryga, niejednoznaczni bohaterowie – plastyczni, ludzcy, żywi, tacy, którym czytelnik wierzy bez wahania, charakterystyczne dla Wrońskiego tło – retro Lublin, będące wynikiem przygotowania autora również na gruncie historycznym oraz doskonała charakterystyka ówczesnego społeczeństwa, z uwzględnieniem panujących w latach 30. XX wieku nastrojów.
Nawet jeśli zdajemy sobie sprawę, iż cała opowieść to jedynie fikcja literacka, jest to fikcja tak prawdopodobna, że aż prawdziwa. Wiem – brzmi to nieco dziwacznie, ale ten nadzwyczajny poziom prawdopodobieństwa jest jednym z elementów, które stawiają Wrońskiego w czołówce polskich autorów kryminałów.
„Morderstwo…” to rzecz wciągająca niebywale z niebanalnym zakończeniem. Rozwój wypadków jest nieprzewidywalny na tyle, by do końca przykuwać uwagę czytelnika. Nawet, gdy zagadka zostaje rozwiązana (co wcale się nie dzieje na ostatnich trzech stronach), z uwagą śledzi on (czytelnik) ciąg dalszy.
Mam taki zwyczaj, zupełnie niezależny od mojej woli, mianowicie wybieram sobie ulubiony fragment, wątek – nieważne jak to nazwiemy – z całości. Co ciekawe dotyczy to zwłaszcza kryminałów, od których oczekuję „czegoś więcej” niż tylko historii o łapaniu mordercy. W „Morderstwie…” takim ważnym wątkiem były wspomnienia Zygi z wojny – mocne, poruszające, same w sobie będące pytaniem o granice człowieczeństwa.
Bonusem dla czytelnika jest z pewnością język, jakim napisane zostało „Morderstwo”. Wroński włada słowem niczym Wołodyjowski szabelką – znajdziemy tu mieszankę wielokulturowego Lublina, sposób mówienia poszczególnych bohaterów, odzwierciedlający… hmm… „zdolności językowe” poszczególnych grup społecznych, ale przede wszystkim poczucie humoru.
Gorąco polecam o każdej porze roku, dnia i nocy.
Wydawca o książce:
Lublin na kilka dni przed 11 listopada 1930 roku jest ogarnięty przygotowaniami do patriotycznego święta. Tymczasem redaktor naczelny lokalnej prawicowej gazety zostaje brutalnie zamordowany we własnym mieszkaniu. Śledztwo prowadzi Zygmunt „Zyga” Maciejewski, 30-letni policjant, od którego odeszła żona, za to nie opuściły go skłonności do abnegacji i pociąg do alkoholu oraz słabość do boksu. Pierwsze podejrzenia padają na redaktorów naczelnych dwóch innych lubelskich gazet. Tym bardziej, że jeden z nich to komunistyczny agitator, a o drugim krążą pogłoski, jakoby deprawował młodych chłopców. Maciejewskiemu nie ułatwia pracy ani nowy współpracownik, przydzielony mu z komendy wojewódzkiej, ani dość niesubordynowani podwładni. Kiedy rankiem w samo święto zostaje odnalezione ciało cenzora prasowego, sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje.
Międzywojenny Lublin ożywa pod piórem Marcina Wrońskiego jako wielokulturowe miasto, pełne kontrastów i tajemnic. Pisarz pieczołowicie odtwarza realia historyczne, świetnie prowadzi intrygę, nie skąpi humoru. Zagadka Morderstwa pod cenzurą trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
Tytuł: Morderstwo pod cenzurą
Autor: Marcin Wroński
Wydawca: Wydawnictwo W.A.B.
Rok wydania: 2011
Oprawa: miękka
Liczba stron: 289
ISBN: 978-83-7747-502-7