Tę książkę kupiłam tuż przed wyjazdem na urlop. Przypadkiem oczywiście. Zerkała na mnie z pocztowej półki, gdy Misiek ogarniał przy okienku jakieś zawodowe sprawy. Mówiła: „Weź mnie do Czarnogóry!”. No to wzięłam. I była to bardzo dobra decyzja.
Jeśli ktoś nie wie kim jest Dorota Szelągowska, to podpowiem: projektantka wnętrz, felietonistka, prowadząca telewizyjne programy poświęcone metamorfozom wnętrz. Jakby się kto uparł szukać wśród przodków źródeł Dorotowego talentu pisarskiego – a takowy niewątpliwie posiada – to daleko szukać nie trzeba, jej mamą jest pisarka Katarzyna Grochola. Ja niestety zweryfikować kwestii dziedziczenia talentu nie jestem w stanie, gdyż nie przypominam sobie bym kiedykolwiek czytała jakąkolwiek książkę Grocholi, a jeśli chodzi o teksty Doroty Szelągowskiej, to książka „Miało być zabawnie…” jest moim pierwszym spotkaniem z nimi.
Zacznijmy od formy – „Miało być zabawnie…” to w przeważającej mierze zbiór felietonów. Niektóre z nich, jak informuje sama autorka, były już wcześniej publikowane w „Wysokich Obcasach Extra” i „Olivii”, choć najczęściej w skróconych wersjach. Oprócz tego znajdziecie tu nieco odautorskich komentarzy oraz kilka opowiadań. Całość estetycznie wydana, z kolażami autorstwa Martyny Ochojskiej.
Lekkie pióro, genialne poczucie humoru i dystans – do świata i do siebie oraz celne uwagi o życiu, relacjach ze sobą i innymi ludźmi sprawiają, że czyta się to znakomicie.
Teksty Szelągowskiej często są słodko-gorzkie i bardzo… życiowe. Sporo tu o miłości i związkach, z naciskiem na to jak nasze postrzeganie siebie wpływa na relacje romantyczne. Trochę o wzorcach i schematach, wtłaczanych nam przez rodziców, społeczeństwo czy środowisko w którym pracujemy i o tym jak bardzo owe wzorce bywają ograniczające i krzywdzące dla nas – często powielających je nieświadomie. Jest też o zakłamywaniu rzeczywistości, o byciu dla siebie znacznie surowszym aniżeli dla innych, o nieumiejętności przyjmowania pomocy, o tym czym jest lub może być przyjaźń i miłość. Są teksty o starzeniu się i upływającym czasie, o odwadze by być sobą, o sile samoświadomości, o potrzebie samoakceptacji będącej fundamentem, na którym możemy budować relacje i o tym jaką wolność daje możliwość decydowania o sobie.
Szelągowska dotyka też aktualnych spraw i tematów, pisze m.in. o tym jak naturalność stała się sensacją w idealnym, instagramowym świecie, o braku życzliwości kobiet wobec siebie nawzajem, o pandemii i początku wojny w Ukrainie oraz pomocy uchodźcom.
Mnie szczególnie poruszający wydał się tekst „Rzeczy po zmarłych” mówiący o śmierci oraz „Kobiety w mojej rodzinie” o wychowywaniu kobiet w patriarchalnym świecie
Poza wymiarem uniwersalnym jest to książka bardzo osobista, zawierająca dużo prywatnych wątków – związki, terapia, macierzyństwo, relacje z matką, odejście z Kościoła katolickiego. Można by rzec – ekshibicjonizm, lecz o to akurat Doroty Szelągowskiej nie podejrzewam. Myślę, że doskonale wyważyła słowa i świadomie dała nam poczucie intymności przekazu, nie przekraczając granicy dobrego smaku i chroniąc to, co dla niej ważne.
Gdybym miała wskazać zakładanego odbiorcę tych tekstów, to byłaby to kobieta. Jak śpiewała Natalia Kukulska: „bardziej to czuję niż wiem”. Jest w tych felietonach szczególny rodzaj wrażliwości, jakaś miękkość, jest też kobieca perspektywa, choć należy podkreślić, że daleko Szelągowskiej do obrazu pokornej, słabej, uzależnionej od woli mężczyzny przedstawicielki tzw. „słabej płci”. Nie znaczy to, że autorka nie zmaga się z własnymi słabościami. Wręcz przeciwnie, „Miało być zabawnie…” to swego rodzaju zapis doświadczeń, także tych trudnych, ale co ważniejsze to też zapis wyciągniętych z nich wniosków, a w rezultacie danie sobie prawa do bycia nieidealną i wystarczającą zarazem.
Myślę, że każdy czytelnik filtruje treści przez pryzmat własnych doświadczeń i że znacznie silniej mówią do nas książki, w których odnajdujemy siebie. Trochę mnie było w felietonach Doroty Szelągowskiej, być może dlatego tak bardzo przypadła mi do gustu ta książka. Wzięłam z niej dla siebie następujący przekaz: nie warto czekać na idealny czas, by zacząć prawdziwie żyć. Tak długo jak nie będziemy umieli przestać rozpamiętywać tego, co minione i zamknąć za sobą przeszłości i tak długo jak będziemy tkwić głową w przyszłości, uzależniając swoje poczucie szczęścia od przyszłych dokonań czy osiągnięć, nie będziemy w stanie żyć tu i teraz. A to właśnie tu i teraz toczy się życie…
Lekka, zabawna, a miejscami poruszająca rzecz. „Miało być zabawnie (a wyszło jak zwykle)” Doroty Szelągowskiej – polecam bardzo.
Wydawca o książce:
Nadzwyczajna książka o zwyczajnym życiu niezwyczajnej kobiety.
O wiecznym, wdrukowanym w DNA poczuciu niedopasowania. O presji i oczekiwaniach. O wewnętrznym krytyku, lęku przed zmianami i potrzebie samowystarczalności. O życiowej poprzeczce, którą stawiamy sobie tak wysoko, żeby tylko jej nie przeskoczyć. O sto pięćdziesiątym czwartym scenariuszu na nowe życie spakowane w kilku walizkach. Na szczęście ten życiowy bagaż wyładowany jest też ogromną nadzieją, wdzięcznością, docenianiem i akceptacją. Dlatego Dorota Szelągowska, specjalistka od urządzania wnętrz, ale nie zawsze od urządzania życia:
– doda otuchy tym, którzy myślą, że tylko oni mają pecha,
– rozbawi tych, dla których szklanka jest zawsze do połowy pustą,
– da do myślenia tym, którzy idą przez życie niefrasobliwie,
– zachęci do działania tych, którzy utknęli na życiowych mieliznach.
Tytuł: Miało być zabawnie (a wyszło jak zwykle)
Autor: Dorota Szelągowska
Wydawca: Wielka Litera
Rok wydania: 2023
Ilustracje: Martyna Ochojska
Ilość stron: 240
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
ISBN:978-83-8032-891-4