Grudzień. W dodatku biało, co – patrząc na ostatnie lata – wcale nie jest takie oczywiste. Temperatury też zazwyczaj poniżej zera. Znaczy zima. A kiedy przychodzi zima, takie zmarzlaki jak ja, otulają się szczelnie i myślą jak przetrwać do wiosny…
Spodnie – Vertus Jeans
Bluza – Pimkie
Koszulka z długim rękawem i legginsy z wełny merino (pod spodem) – Forclaz/Dectahlon
Kurtka – Regatta
Chusta i rękawiczki – no name, wyciągnięte z czeluści szafy własnej
Czapka – Wedze/Dectahlon
Buty – Lasocki/CCC
Plecak – Quechua/Decathlon
Kolczyki – no name, kupione lata temu na jednej z tzw. wysp w galerii handlowej
Należę do tego gatunku ludzi, którzy marzną. Natura nie obdarzyła mnie warstwą ochronną, więc pierwsze co robię, gdy temperatura spada poniżej zera, to… wyciągam legginsy i longsleeve z wełny merino. Dopiero na to wkładam kolejne warstwy.
Na co dzień sięgam po granatowe dżinsy o prostej nogawce, których długość mogę swobodnie modyfikować w zależności od potrzeb – gdy pojawia się śnieg lub błoto pośniegowe, podwijam je zazwyczaj, by uniknąć ochlapania brudną breją lub solą, którą posypywane są chodniki.
Do tego wybieram sportową bluzę – tym razem sięgnęłam po jeden z najstarszych modeli, jakie mam, w kolorze melanżowej szarości. Jest dość krótka, dzięki czemu łatwo ją połączyć zarówno ze spodniami, jak i spódnicami. Ma też szeroki, wywijany golf – zimą chowam pod niego chustę lub szalik, dzięki czemu szyja jest szczelnie otulona.
Przez lata nie znosiłam zimy. Po prostu wiecznie marzłam. Nie bardzo wiedziałam dlaczego, bo wydawało mi się, że ubraniowe warstwy powinny mi zapewnić ciepło, aż w końcu… kupiłam kurtkę, o długości przed kolano marki Regatta. To nie jest żadna współpraca reklamowa. Ta kurtka zmieniła moje funkcjonowanie zimą – jest bardzo lekka, a jednocześnie ciepła. Ma warstwę, która sprawia, że jest odporna na lekki deszcz, kaptur mieszczący sporą czapkę i długość zapewniającą, że moje nerki są zimową porą całkowicie bezpieczne. Nie mam pojęcia o nowoczesnych technologiach produkcji ubrań outdoorowych, ale ten zakup (to mój trzeci sezon w tej kurtce) był strzałem w dziesiątkę.
Jeśli chodzi o buty, to o ile nie mamy mrozów, sięgających -20 stopni, wystarczą mi dwie pary skarpetek (jedna cienka, druga grubsza – wełniana lub z dużą domieszką wełny) oraz skórzane buty na grubszej podeszwie. Te ze zdjęć są ze mną drugi sezon i od kiedy zagościły w mojej garderobie są najczęściej noszoną przeze mnie zimową parą butów.
Do tego ciepła czapka z dodatkową warstwą polaru na wysokości uszu oraz grube, skórzane rękawiczki.
Zimą chętnie sięgam po plecaki, bo mocno marznę w ręce i lubię schować dłonie do kieszeni. Wybrałam niewielki, sportowy model w czarnym kolorze – mieści najpotrzebniejsze rzeczy i nie przytłacza rozmiarem.
Biżuteria to kolczyki, znajdujące się blisko ucha – nie przeszkadzają przy nakładaniu i zdejmowaniu czapki.
Dajcie znać jak Wy radzicie sobie w mroźne dni. Macie jakieś ciekawe patenty na to, by było Wam ciepło podczas zimowych spacerów?