Do momentu skończenia lektury tej książki unikałam czytania jakichkolwiek opinii na jej temat. Nie jest to w moim przypadku nic niezwykłego – o ile nie sięgam po daną publikację z czyjegoś polecenia, staram się nie czytać recenzji, aby nie sugerować się wrażeniami innych osób. Okazało się, że w przypadku „Porodziny” Natalii Fiedorczuk „miałam nosa” w tej kwestii, bo czytelnicy – w tym dziennikarze i osoby zajmujące się recenzowaniem pozycji wydawniczych w mediach społecznościowych czy na You Tubie – podzielili się na tych, którym „Porodzina” się podobała i na tych, którzy nie zostawili na niej suchej nitki. Do której grupy należę?
Mała miejscowość pod Inowrocławiem. Dyrektorka i wychowawczyni w przedszkolu zauważają nieobecność dwójki dzieci – Mani i Karola. Sytuacja wydaje się nietypowa, bo matka maluchów Natalia Waszczyńska zawsze informowała opiekunki o tym, że dzieci nie będzie. Niepokój wzmaga też wizyta w przedszkolu matki Natalii – pani Haliny, która twierdzi, że nie może skontaktować się z córką i zięciem – nie odbierają telefonów, nie otwierają drzwi, choć ich auto stoi przed domem.
Całej sytuacji przygląda się podinspektor Krystian Gruszecki, który właśnie przyszedł odebrać z przedszkola synka. To on inicjuje rozpoczęcie poszukiwań, choć tak naprawdę nie ma żadnych dowodów na to, że stało się coś złego. Rozmowy z matką Natalii i mieszkańcami miejscowości niewiele wnoszą, podobnie jak oględziny domu – nienaturalnie wręcz czystego, przypominającego wnętrza z katalogu.
Natalia, jej mąż Marcin i dwoje dzieci byli rodziną jak z żurnala, „modelowym młodym małżeństwem”. Ona – niegdyś pracowała jako położna w szpitalu, po urodzeniu dzieci zajęła się domem, on – świetnie zarabiający, piastujący stanowisko dyrektora finansowego w dobrze prosperującej firmie, nieco zapracowany, ale dbający o żonę i dzieci. Tyle widziała mała społeczność, w której żyli.
Kiedy czteroosobowa rodzina znika bez śladu, pozostają jedynie domysły i intuicja pani Haliny oraz podinspektora Gruszeckiego. Przez rok nie udaje się rozwiązać zagadki zaginięcia Waszczyńskich. Do czasu, gdy sprawie zaczyna przyglądać się dziennikarka Ida.
To nie jest historia napisana w tempie hollywoodzkich filmów sensacyjnych – jej akcja jest rozciągnięta w czasie. Nie ma tu policjanta o ponadprzeciętnych umiejętnościach ani spektakularnych wyników, prowadzonego przez niego śledztwa. Jest za to bezradność wobec braku dowodów, śladów czy tropów.
Trudno wskazać głównego bohatera, narrację przejmują bowiem kolejne postaci, dzięki czemu możemy spojrzeć na całą sprawę ich oczami. Wiemy, co dzieje się w głowie: Natalii i jej matki, podinspektora Gruszeckiego, sąsiadki rodziny Waszczyńskich zwanej Biedronią, psychiatry dr Zenony Kubiak zajmującej się Gruszeckim, który posypał się po nierozwiązanej sprawie czy dziennikarki Idy. Tyle tylko, że autorka serwuje nam przeskoki w czasie – do myśli poszczególnych bohaterów mamy wgląd bez zachowania chronologii wydarzeń, dzięki czemu są jak kolejne, odkrywane stopniowo fragmenty układanki.
Bohaterów, jak już pewnie zauważyliście, jest w tej powieści sporo. Nie powiedziałabym, że dostajemy pogłębiony rys psychologiczny tych postaci, ale przy pomocy każdej z nich, Natalia Fiedorczuk wprowadza do tej historii kolejny życiorys, w którym pojawia się istotna kwestia/problem społeczny.
Podinspektor Gruszecki na przykład ma na koncie depresję, alkoholizm i hazard, będące konsekwencją zwolnienia z pracy, a jednocześnie jest przykładem człowieka, który podniósł się po upadku, poddał leczeniu, przebranżowił i rozpoczął pracę w policji. Doświadczenie alkoholizmu i depresji po stracie pracy ma też za sobą dziennikarka Ida, dzięki której Gruszecki wraca po roku do sprawy zaginięcia Waszczyńskich i z pomocą której rozpoczyna prywatne śledztwo.
Matka Natalii – Halina to kobieta, doświadczająca rozpaczy, smutku i bezradności, jakie stają się udziałem bliskich osób, które zaginęły.
Sąsiedzi Waszczyńskich – Biedronia i Pająk, żyją inaczej niż wszyscy wokół: uczą swoje dzieci w domu, mają ogród, będący dla nich w głównej mierze źródłem pożywienia, dbają by być blisko natury, Pająk zbudował sobie nawet coś w rodzaju ziemianki, gdzie oddaje się medytacjom. To wszystko sprawia, że postrzegani są jako dziwacy, szaleńcy, odmieńcy, wytykani palcami, łatwo obarczyć ich jarzmem podejrzeń po zniknięciu sąsiadów.
Ciężar swoich wyborów z przeszłości odczuwa też dr Zenona Kubiak, która przed laty związała się ze swoim pacjentem, a w pewnym momencie orientuje się, że chcąc nie chcąc, poprzez tamten związek jest dziś powiązana ze sprawą Waszczyńskich.
Te wszystkie historie są ważne, bo współtworzą obyczajową warstwę „Porodziny”, ale niewątpliwie najistotniejszym wątkiem tej opowieści jest przemoc. Przemoc wobec bliskich, dziejąca się w czterech ścianach domu, poza oczami innych ludzi. Przemoc wyrafinowana, bo głównie psychiczna, niepozostawiająca fizycznych śladów.
Marcin Waszczyński był w domu dręczycielem, swoim zachowaniem sprawiał, że jego żona czuła się nie dość dobra, niewystarczająca, głupia, nieatrakcyjna. Mąż patrzył na nią z pogardą, uważał że bez niego była nikim, stopniowo odcinał ją od rodziny i znajomych, uzależnił od siebie emocjonalnie i ekonomicznie, kontrolował każdy jej krok, choć sama Natalia dość długo nie zdawała sobie z tego sprawy.
Nie, nie znajdziecie tu pełnych przemocy, brutalnych scen. To raczej opowieść o „gotowaniu żaby”, o tym jak stopniowo, niemal niezauważalnie zmieniało się życie Natalii, zamkniętej w złotej klatce, zbudowanej z pozorów. To też opowieść o tym, co się dzieje z ofiarą psychicznej przemocy, gdy ta nagle orientuje się, że czas uciekać.
Ważnym elementem powieści Natalii Fiedorczuk jest zbrodnia, z której autorka uczyniła swego rodzaju klamrę, bowiem klucz do rozwiązania zagadki zniknięcia Waszczyńskich kryje się w przeszłości. Tam też splatają się losy części bohaterów, których my – czytelnicy – poznajemy po latach, w całkiem innych okolicznościach i początkowo nie jesteśmy świadomi tychże powiązań.
Znakomita powieść w duchu domestic noir. Doskonały miks thrillera psychologicznego z powieścią obyczajową i szczyptą kryminału. Akcenty położone dokładnie na te kwestie, na uwypukleniu których autorce zależało – w posłowiu Natalia Fiedorczuk przyznaje się do fascynacji gatunkiem „true crime” oraz wspomnianym „domestic noir”, zdradza że inspiracją do stworzenia „Porodziny” były prawdziwe historie, wspomina o tym dlaczego napisała tę książkę.
Historia, którą wchłonęłam, która mnie wciągnęła, którą czytało mi się znakomicie. Polecam bardzo, a sama, z racji tego, że „Porodzina” była moją trzecią, po „Jak pokochać centra handlowe” i „Uldze”, przeczytaną książką Natalii Fiedorczuk, już się rozglądam za kolejnym tytułem tej autorki.
Wydawca o książce:
Natalia Fiedorczuk flirtuje z gatunkiem domestic noir.
Na przedmieściach średniej wielkości miasta w centralnej Polsce mieszkają rodziny do bólu zwyczajne, chociaż i tutaj trafiają się niekiedy barwne osobowości.
Rodzina Waszczyńskich jest idealna. Młode małżeństwo z dwójką dzieci jest niczym wycięte z folderu reklamowego. Są piękni, zamożni, lubiani i szanowani przez sąsiadów.
Pewnego dnia cała rodzina znika bez śladu.
Nic nie wskazuje na to, by małżeństwo planowało wyjazd. Dom wygląda, jakby mieszkańcy opuścili go jedynie na chwilę. Nikt z sąsiadów nie zauważył niczego podejrzanego, a duszna małomiasteczkowa atmosfera nie ułatwia śledztwa.
Jak to możliwe, że czteroosobowa rodzina rozpłynęła się w powietrzu?
Jakie sekrety kryją się za drzwiami zwyczajnych podmiejskich domów?
Tytuł: Porodzina
Autor: Natalia Fiedorczuk
Wydawca: Słowne
Rok wydania: 2022
Oprawa: twarda
Ilość stron: 292
ISBN: 978-83-8251-192-5