Nie lubię pisać o książkach, których autorów zdarzyło mi się poznać. Takie spotkania są bowiem zazwyczaj bardzo miłe, „państwo pisarze” niezwykle sympatyczni, a ja nie umiem kłamać. Jest mi więc niezmiernie przykro, gdy muszę napisać, że tekst jest beznadziejny. Dlaczego piszę prawdę? Bo za bardzo szanuję tych, którzy czytają, by wciskać im kit i za bardzo szanuję samą siebie, by podpisywać się własnym nazwiskiem pod pozytywną recenzją gównianej książki. Tak więc „sorry Jarek” – będzie szczerze.
Być może już wiecie (a jeśli nie, to za chwilę się dowiecie), że nie jestem fanką książek, pisanych przez wszelakiej maści celebrytów, aktorów, sportowców, byłe modelki i Bóg wie kogo jeszcze. Większość z nich tak naprawdę nie ma o pisaniu pojęcia, dlatego tekst tworzą wynajęci ludzie, a „gwiazdeczki” użyczają jedynie swojego nazwiska. Doceniam więc tych, którzy w natłoku zajęć znaleźli czas i chęci, by samodzielnie popracować nad czymś, pod czym się podpisują. Do tej kategorii należy kierowca i pilot rajdowy Jarosław Kazberuk.
Po przeczytaniu pierwszego rozdziału (najgorszego), pomyślałam sobie „O k…!” – serio, tak sobie właśnie pomyślałam – „Chłop lepiej by się skupił na jeżdżeniu, a nie Worda odpalił”. Warstwa tekstowa wydała mi się stylistycznie niedopracowana, a peany na cześć porsche tak irytujące, że miałam ochotę rzucić tą książką o ścianę. I pewnie bym tak zrobiła, gdyby nie historia o chłopcu, który zapragnął mieć zabawkę z Peweksu – model porsche 911. Opowieść ta była na tyle intrygująca, że postanowiłam przeczytać jeszcze kilka stron. Nim się zorientowałam – dobrnęłam do końca.
Kiedy przebrniecie przez reklamę porsche i przyzwyczaicie się do specyficznego sposobu narracji (przypomina słowo mówione, opowieść snutą przez gawędziarza), wsiąkniecie na dobre w świat, opisywany przez polskiego rajdowca. Pomoże wam w tym bogata szata graficzna, m. in. cudowne zdjęcia Jacka Boneckiego.
Ilość przeżytych przez Jarosława Kazberuka przygód, już dawno przekroczyła wszelkie normy. Góry, dżungla, pustynia, ocean, tony piasku, zwały błota, hektolitry wody – nieposkromiona siła natury, z którą postanowił zmierzyć się prosty chłopak z Podlasia. Co przeżył? Z czym musiał się zmagać? Z czego jest dumy? Czego pragnie? – odpowiedzi na te wszystkie pytania można odnaleźć w „Marzycielu”.
Jest m. in. opowieść o rajdach Camel Trophy i Transsyberia, o fascynacji judo, o pięknie i piekle Dakaru i o bezmiarze Atlantyku. Niektóre z tych historii wydają się tak niesamowite, że aż trudno uwierzyć, by mogły wydarzyć się naprawdę. Dla mnie jednak największą wartość mają opowieści o sile przyjaźni, o pokonywaniu własnych ograniczeń i słabości, o gotowości do niesienia bezinteresownej pomocy drugiemu człowiekowi, a przede wszystkim o tym, że warto marzyć – to właśnie jest główne przesłanie tej książki. Jak pisze sam Kazberuk:
(…) mam taką wirtualną półkę do odkładania marzeń, które muszą zaczekać na realizację. Choć właściwie powinienem nazwać ją raczej „szklarnią”, ponieważ one tam nie leżą, pokrywając się coraz grubszą warstwą kurzu, tylko dojrzewają. Powoli, cierpliwie, każde w swoim tempie. Jak dobry ogrodnik doglądam ich regularnie, dbam, aby miały odpowiednie warunki do wzrostu. Aż pewnego dnia przychodzi czas na zerwanie dojrzałego owocu i zrobienie w szklarni miejsca na coś nowego.
[Jarosław Kazberuk „Marzyciel”, s. 332]
Tak się składa, że dane mi było poznać Jarka Kazberuka. Ujął mnie swoją normalnością, uśmiechem, pozytywnym nastawieniem, cierpliwością i wyrozumiałością. Szczerze mówiąc, gdybym nie miała okazji z nim porozmawiać pewnie zastanawiałabym się czy „Marzyciel” to książka prawdziwa czy tylko forma PR-u, element budowania legendy twardziela o gołębim sercu. Dziś nie mam wątpliwości. Jarek Kazberuk wielokrotnie pokazał swoją siłę, odwagę i determinację w dążeniu do celu, przemierzając piaski pustyni i ocean czy też przedzierając się przez dżunglę na Borneo, ale to także człowiek, który widząc jak marzniesz, wsadzi cię do swojego auta, żebyś mógł/mogła się ogrzać, a następnego dnia upewni się, że odtajałeś/odtajałaś ;).
Krótko mówiąc – gorąco polecam nie tylko tym, którzy marzną… to znaczy marzą, ale przede wszystkim tym, którzy wciąż się własnych marzeń boją.
Wydawca o książce:
MarZYCIEl to książka o dążeniu do spełnienia marzeń i… spełnianiu ich. Pasjonująca historia Jarka Kazberuka, rajdowca, dżudoki i poszukiwacza przygód o realizacji jego dziecięcych pragnień. Obowiązkowa pozycja dla wszystkich, którzy wątpią, że „chcieć to móc”!
„Gdy byłem mały, ciocia z Niemiec przywiozła mi wielki stos kolorowych magazynów. W deszczowe i zimne dni siadałem nad nimi i oglądałem, a potem bawiłem się w wycinanki. To niesamowite, ale z obrazków tworzyłem kolaż wyobrażeń, jak powinna wyglądać moja przyszła rodzina. Na zdjęciach znalazłem nawet swoją żonę (gdy Monika zapytała mnie ostatnio, czy jest podobna do ideału z chłopięcych lat, odpowiedziałem twierdząco. Ludzka pamięć ma tę właściwość, że nie przechowuje ostrych obrazów, pozwalając wyobraźni na pewną elastyczność…). Z gazet motoryzacyjnych wyciąłem wymarzony samochód, a z podróżniczych rajskie plaże i miejsca, które chciałbym zobaczyć.
Niedawno przypomniałem sobie o tej zabawie i nagle zorientowałem się, że dziecięce papierowe marzenie to moja rzeczywistość. Dokładnie taka, jaką sobie wówczas poskładałem.” Jarosław Kazberuk
Autor: Jarosław Kazberuk
Tytuł: Marzyciel
Wydawca: Edipresse Książki
Rok wydania: 2015
Oprawa: twarda
Ilość stron: 336
ISBN: 978-83-7945-067-1