Jak Luśka “Mindfulnessa” czytała
Na 54 urodziny Luśka chciała dostać coś ekstra. Sama nie do końca wiedziała co. Ekspres do kawy dostała już 4 lata wcześniej, mikser rok temu, a nowa patelnia nie wydawała jej się wystarczająco „pociągającym” urodzinowym prezentem. W skrytości ducha marzyła o biletach do opery – nigdy nie była i pewnie nawet by jej do głowy nie przyszło, żeby zechcieć operę zobaczyć, gdyby nie to, że w mieście B., w którym Luśka mieszkała przez większość swojego życia, akurat wzięli i operę zbudowali. Marzenia jednak marzeniami, a rzeczywistość swoją drogą. Rzeczywistość natomiast była taka, że Luśka nigdy nie poprosiłaby o bilety do opery (sztuk 2 – jak już iść to z mężem własnym, osobistym, 32 lata temu poślubionym), gdyż te do najtańszych nie należały, a córka Lusina nie należała do dobrze zarabiających. Prezent miał być bowiem od córki – nieco ekscentrycznej trzydziestolatki, która wbrew pragnieniom Luśki i całej rodziny ani myślała wychodzić za mąż i rodzić dzieci, a co gorsza mówiła co myślała, wszystko robiła na opak, miała pomysły przyprawiające Luśkę o zawrót głowy i wywołujące w jej matczynym umyśle straszliwe wizje, nie mówiąc już o tym, że trzydziestolatka nosząca czerwone trampki sama w sobie była – zdaniem Luśki – zjawiskiem mocno podejrzanym.
Córka, ku uciesze Luśki, a przerażeniu Lusinej teściowej, miała na imię Juśka („Prawie jak matka! Co z niej wyrośnie!”) i ku uciesze teściowej, a niezadowoleniu Luśki – wdała się w swojego ojca. Krnąbrna, bezczelna, przekorna, doprowadzała pedantyczną Luśkę do szału, utrzymując, że bałagan w pokoju to „nieład artystyczny”, a krzywo wiszący obraz wygląda bardziej interesująco niż ten wiszący prosto (jak Bóg, stolarz i malarz przykazali).
Tak więc nie było szans na bilety do opery, była za to spora szansa, że córka wymyśli coś zupełnie niepraktycznego, co Luśka – w godzinach pracy księgowa, umysł analityczny, ceniący praktyczność i oszczędność – znosiła z trudem. Niestety, nie myliła się i tym razem. Po południu wpadła Juśka z tym swoim pożal się Boże chłopakiem – kwiaty, życzenia, prezent – 15 minut i tyle ją widziała. Zaparzyła więc sobie ulubioną herbatę – cytrynową piramidkę z Biedronki, ukroiła kawałek własnoręcznie upieczonego sernika, obejrzała „Barwy szczęścia” i „M jak miłość”, wzięła kąpiel i otworzyła w końcu prezent od córki. Nie zdziwiło jej, gdy w ozdobnej torebce znalazła książkę – Juśka słynęła z miłości do książek – natomiast tytuł zdecydowanie wzbudził w niej niepokój. Z trudem przeliterowała angielski tytuł, po raz kolejny utwierdzając się w przekonaniu, że jest to coś na czym sobie język połamać można, po czym otworzyła na chybił trafił.
„Ćwiczenie – Medytacja z rodzynką”– przeczytała Luśka, przy czym jej zdumienie osiągnęło punkt krytyczny. – A cóż to znowu za licho? – pomyślała i zagłębiła się w lekturę opisu medytacji. Analizując kolejne punkty ćwiczenia (trzymanie, patrzenie, dotykanie, wąchanie, umieszczanie, żucie, połykanie i następstwa), Luśka: 1) prawie spadła z krzesła ze śmiechu, 2) nabrała podejrzeń, że jej jedyne dziecię wstąpiło do sekty, 3) zirytowała się, że traci czas na czytanie takich bredni. Kiedy jednak przewróciła stronę, a jej oczom ukazało się zdanie „(…) gdzie jest twój umysł, kiedy myjesz zęby?”, opanowana zazwyczaj kobieta rzuciła ze złością: – W dupie wtedy on jest! Zamknęła książkę, umyła zęby nie zastanawiając się, gdzie jest jej umysł (być może dlatego, że już wiedziała) i poszła spać.
***
Tak zakończyła się przygoda mojej bohaterki Luśki z książką „Mindfulness. Trening uważności” i obawiam się, że nie tylko jej. To nie jest książka do czytania i nie jest to książka, którą dałabym komukolwiek w prezencie. „Mindfulness…” to podręcznik, w którym znaleźć można opisy, wskazówki i ćwiczenia dotyczące ośmiotygodniowego programu, nawiązującego do terapii poznawczej, opartej na treningu uważności. Do podręcznika dołączona jest płyta z medytacjami. Wyobrażacie sobie medytującą Luśkę? No właśnie, ja też nie, dlatego uważam, że kupno tego rodzaju pozycji wydawniczych powinno być świadomą decyzją każdego człowieka.
Jedni, wchodząc do księgarni, biegną do półki z kryminałami, inni wolą reportaże, jeszcze inni romanse. Są też tacy, którzy szukają książek dotyczących swoich zainteresowań: historii, pszczelarstwa lub gotowania, ale jest także grono osób, które w książkach szukają pomocy, porad i inspiracji do tego, by poprawić komfort swojego życia. Dla takich właśnie ludzi jest „Mindfulness…”. Nastawienie jest tu chyba kwestią kluczową. Dla większości Medytacja z rodzynką będzie po prostu czymś śmiesznym, stratą czasu, głupotą, ale dla tych, którzy rzeczywiście pragną spróbować treningu uważności, może być interesującym i cennym doświadczeniem.
Ja sama, podobnie jak Luśka, zareagowałam śmiechem. Jednak kiedy przestałam się już śmiać postanowiłam sprawdzić czy to działa. Nie wykonałam Medytacji z rodzynką, do tego akurat nadal nie mogę się przekonać, ale serię innych ćwiczeń opisanych w tej książce – i owszem. Nie przeszłam całego programu i mam poważne wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście ów program odmieniłby moje życie (jak przekonuje wydawca na okładce), ale faktem jest, że po pierwszej fazie, gdy każda próba medytacji była męczarnią, przychodzi uspokojenie i wyciszenie. To niezwykle cenne, bo trudno w dzisiejszych czasach zatrzymać się na chwilę, skupić uwagę na sobie, swoich myślach i odczuciach.
Autorzy – profesor psychologii klinicznej i doktor biochemii, w pierwszych rozdziałach, w których opowiadają czym właściwie jest trening uważności, często odwołują się do wyników badań naukowych, co sugeruje, że nie jest to jedynie komercyjny wymysł. Brak mi kompetencji, by oceniać teorie Williamsa i Penmana, niemniej wierzę, że pozytywne nastawienie, zaangażowanie i konsekwencja mogą pomóc osobom, które czują się zagubione, zabiegane, wypalone, zestresowane, które zapomniały już jak cieszyć się życiem. Ta książka to swego rodzaju narzędzie, opracowane przez naukowców. Może, choć wcale nie musi być pomocna w walce ze stresem i rozdrażnieniem. Jej pojawienie się na rynku daje jednak wybór – niech każdy sam zdecyduje czy „Mindfulness…” jest właśnie tym, czego potrzebuje.
Wydawca o książce:
Mindfulness to metoda treningu umysłowego, dzięki której zrozumiesz, że dobre samopoczucie i życie w harmonii ze sobą samym wpływa na każde działanie i dodaje odwagi w radzeniu sobie z codziennymi przeciwnościami.
Poznaj sprawdzony ośmiotygodniowy program, nawiązujący do terapii poznawczej opartej na uważności (MBCT), wykorzystywanej z sukcesami m.in. w leczeniu depresji.
Odzyskaj radość życia i naucz się, jak radzić sobie w walce ze stresem oraz rozdrażnieniem, w dobie codziennego zabiegania i chronicznego braku czasu.
Doskonałym uzupełnieniem książki jest płyta z medytacjami, dzięki którym zaczniesz świadomie doświadczać chwili obecnej i docenisz „tu i teraz”.
Informacje o autorach:
MARK WILLIAMS – profesor psychologii klinicznej na Uniwersytecie Oksfordzkim, dyrektor Oxford Mindfulness Centre. Jeden z twórców terapii poznawczej opartej na uważności (MBCT).
DANNY PENMAN – doktor biochemii, dziennikarz „Daily Mail”, współpracujący również z „The Independent” oraz telewizją BBC. Współautor i autor poradników poświęconych zagadnieniu mindfulness.
Tytuł: Mindfulness. Trening uważności
Autor: Mark Williams, Danny Penman
Wydawnictwo: Samo Sedno (marka wydawnictwa Edgard)
Wydanie: I
Ilość stron: 216
Oprawa: miękka
Forma: książka + płyta CD
Tłumaczenie: Katarzyna Zimnoch
ISBN: 978-83-7788-415-7